sobota, 31 stycznia 2015

17.Zakupy



- Co będziemy robić, gdy już dojedziemy?  – pytam chłopaka, gdy znajdujemy przed Londynem.

- A co chcesz robić? – odpowiada pytaniem na pytanie, czego nie cierpię najbardziej.

- Nie wiem, to ty mnie tu zaciągnąłeś.

- Wiem i mam pomysł. – szczerzy się do mnie pokazując zęby. – Jak dojedziemy będzie trochę po 17, a o 22 zamykają akademik, więc przez kilka godzin możemy gdzieś pójść i coś zjeść na mieście.

- Okej, gdzie? – pytam, przystając na jego propozycję.

- Co powiesz na kino? – proponuje, a ja kiwam głową na znak, że się zgadzam.

- Ale najpierw odstawiamy walizkę.

- Dobra. – mruczy Brad i opiera swoją głowę o moje ramię.


*   *   *


Zostawiamy moją walizkę w akademiku i wręcz biegniemy na przystanek, ponieważ za cztery minuty mamy autobus do centrum. Ledwo zdążamy dobiec, a autobus zamyka się, nie czekając na takich spóźnialskich, jak my. Naciskam nerwowo przycisk przy drzwiach, więc ostatecznie uchylają się, a Brad i ja wskakujemy do środka.

Autobus jest zatłoczony przez ludzi w różnych wieku. Zaczynając od dzieci z podstawówki, a kończąc na staruszkach wiodących spokojne życie na przedmieściach Londynu. Coś ich najwidoczniej wyciągnęło do miasta, skoro jadą autobusem w stronę centrum.
 
Rozglądam się za wolnym miejscem, gdzie mogłabym usiąść, lecz nigdzie takowego nie widzę. Czuję, jak Brad wsuwa swoją dłoń w moją i ciągnie mnie w stronę okien. Stajemy przy nich, na końcu autobusu, przytrzymując się metalowych rurek, aby nie upaść podczas jazdy.

Gdy autobus gwałtownie hamuje na światłach, siły przyrody odwracają się przeciw mnie i sprawiają, że wpadam na bruneta, który teraz szczerzy się do mnie tym swoim firmowym uśmieszkiem.

- Teraz właśnie widać, jak bardzo na mnie lecisz.

- Pomijając siły przyrody, to nie – odpowiadam zgryźliwie, na co chłopak wybucha głośnym śmiechem.

Starsza pani odwraca się do nas i patrzy karcącym wzrokiem, więc mówię nieme ‘przepraszam’ i uciszam Brada, zasłaniając jego usta swoją dłonią.

Dojeżdżamy do centrum w przeciągu kilkunastu minut, ponieważ dziś o dziwo Londyn nie był tak zatłoczony, jak zwykle. Wysiadamy przy ogromnej galerii handlowej, poszukując Odeon Cinema.

Droga do kina jest prosta i szybka, więc po chwili jesteśmy na miejscu. Stoimy przed tablicą z repertuarem, kłócąc się o to kto wybierze film. Jednak moje argumenty są tak mocne, że Brad poddaje się i wygrywam. Oczywiście, chłopak nie był by sobą, gdyby nie podpowiadał mi.  Doradza mi horrory i thrillery, których tak bardzo nienawidzę. Co chwila słyszę z jego ust przeraźliwie tytuły od których robi mi się niedobrze. Besztam go i dźgam w żebra, aby w końcu się zamknął, ale on nic sobie z tego nie robi i dalej mnie męczy.

- Idziemy na ‘’Nie zapomnij mnie’’ – oznajmiam z satysfakcją.

- Biograficzny? Serio, Nina? – pyta zrezygnowany chłopak, a ja kiwam głową. - Chodźmy na jakąś akcję, nie chcę się zanudzić na śmierć. Proszę?

- Och, dobra. – posyłam mu piorunujące spojrzenie i czekam, aż wybierze coś co jest według niego fajne.


    *   *   *


Jestem podekscytowana na samą wieść o tym, że już za kilkanaście minut przyjdzie do mnie Ann, razem z którą pojadę do centrum. Nie wiem co zaplanowała, ani jak będzie to wszystko wyglądało, ale bardzo się cieszę. Nigdy nie chodziłam z rówieśniczką ot tak po mieście. Byłam domatorem i każdą wolną chwilę spędzałam w domu w swoim pokoju, leżąc na łóżku. Zazwyczaj czytałam książki, bądź rozwiązywałam dodatkowe zadania z literatury. Musiałam ciężko pracować, by dostać się do The Royals Academy. To najlepsza szkoła średnia w Zjednoczonym Królestwie. Do niej nie można dostać się na ładne oczy, czy też po znajomości. Trzeba naprawdę solidnie pracować. Dostają się tutaj tylko najzdolniejsi uczniowie.

Słyszę pukanie do drzwi, więc bez zastanowienia otwieram je, po czym widzę uśmiechniętą Annę z wyprostowanymi włosami. Blondynka zazwyczaj ma świetnie ułożone loki, więc dziś wygląda niecodziennie, co wcale nie psuje jej uroku. Wygląda teraz na starszą i pewniejszą siebie.

- Gotowa na londyńskie szaleństwo? – pyta, a ja unoszę brew ze zdziwienia.

- Powiedzmy, że tak – odpowiadam niepewnie, na co Ann kiwa z przekąsem głową.

- Coś nie tak? – pyta ponownie, lecz jej nie odpowiadam.

Potrząsam głową i zaczynam się ubierać. Zakładam na nogi swoje ukochane, brązowe botki i camelowy płaszcz, który dostałam od babci. Chociaż jest już stary i zużyty to tak go kocham, że nie potrafię przestać w nim chodzić. Zaraz po tym zawiązuję na szyi czarny szalik i jestem gotowa. Posyłam uśmiech Annie, na co ta ożywia się i zaczyna coś opowiadać o swoich dziadkach. Słucham jej uważnie zamykając zamek od drzwi.

Wychodzimy na zewnątrz, pozostawiając akademik w tyle. Zimny wiatr otula moją twarz, która za chwilę zmieni kolor na różową oraz rozwiewa włosy, które w powietrzu plączą się w dziwny kłębek. Czuję, że wieczorem mogę mieć problem z ich rozczesaniem, dlatego przekładam je na jedno ramię i chowam pod szalik.

- Co robiłaś przez ferie? Chciałam do ciebie napisać na fejsie, ale nie byłaś w ogóle dostępna. Zerwało ci połączenie, czy co?

- Nie. – odpowiadam, śmiejąc się. – Zapomniałam o istnieniu facebooka w tym tygodniu. Ciągle coś czytałam, byłam nawet raz w Londynie i Brad do mnie przyjechał i ogólnie ferie, jak najbardziej na plus.

- Zaraz, zaraz … co? – Ann szeroko się uśmiecha i rusza zabawnie brwiami. – Brad do Ciebie przyjechał?

- Tak, wczoraj. Potem razem wróciliśmy do Londynu.

- Uuuuu...

- Chcesz znać szczegóły, tak?

- Inaczej nie zaczynałabym tego tematu, no halo. – mówi Anna, gdy dochodzimy do przystanku. – Tylko wszystko po kolei poproszę.


 Opowiadam Ann od początku, jak wyglądało moje wczorajsze spotkanie z Bradem, starając się nie pominąć żadnego z szczegółów. Omijam oczywiście niektóre momenty, ponieważ nie chcę się odkrywać przed przyjaciółką aż tak bardzo. Ufam jej, ale nie na tyle, aby móc powiedzieć o tym, że jestem chora lub ,że Bradley zrobił mi malinkę. Wolę to zachować dla siebie.

- Wow, z tego wyniknie wielka miłość. - mówi Ann, gdy kończę jej opowiadać o wczoraj.

- Żebyś się aby nie zdziwiła.

- Mówię Ci Ninka, lada chwila, a będziecie chodzić za rączki po szkole i całować się na przerwach w szatni, żeby nauczyciele nie zauważyli.

- Fuj, nie chcę tego. - mówię z obrzydzeniem. - Uwidacznianie wszystkim na około swoich uczuć jest okropne.

- Ale twój chłopaczek jest tak na ciebie napalony, że nie będzie mu to przeszkadzało.

- Nie?

- Tak.

- Nie!

- Tak, zobaczysz. - kończy Anna, śmiejąc się. - O matko, no nie mogę się doczekać, aż będziecie razem! To wszystko będzie takie słodkie. Ja po prostu wiedziałam, że to się tak skończy. OMG.

- Nie jaraj się tak, bo spłoniesz Ann. - odpowiadam Annie głupim tekstem, którym posłużył się wczoraj Brad, gdy wychodziliśmy z księgarni z dwiema nowymi książkami dla mnie.

- Nieśmieszne. - odpowiada i mrużąc oczy, wsiada do autobusu, a ja zaraz za nią .

- Wiem, ale Brad mnie tego nauczył. - wspominam, a Anna po raz kolejny rusza zabawnie brwiami.

Kasuję nam obydwóm bilety i podchodzę do przyjaciółki, po czym szukamy wolnego miejsca. Autobus nie jest zapełniony tak ja wczoraj, więc znajdujemy bez problemu miejsca siedzące. Idziemy na sam koniec pojazdu i tam też siadamy. Ann nadal się do mnie szczerzy, więc postanawiam zmienić temat naszej rozmowy i zapytać ją o mojego ulubionego blondyna.

- A co tam u was, u ciebie i Tristana?

- Nie ma nas, jestem ja Anna i Tristan. Dwie oddzielne osoby

- Tak i może jeszcze mi powiesz, że Tris ci się nie podoba?

- Nie będę kłamała, podoba mi się, ale ja jemu chyba nie.

- Czemu nie?

- Nie wiem.

- Właśnie, nie wiesz. – zauważam.
- Spójrz na mnie, a potem na niego! On nie spojrzy na taką dziewczynę jak ja!

- Masz okres czy co? Lecz się. - mówię do niej, a ona zaczyna się śmiać.

- Jedyną osobą, która powinna się leczyć, jesteś Ty!


Nawet nie wiesz Ann, jak bardzo masz rację - mówię do siebie w myślach.


- Lepiej nie mówmy już o chłopakach, mam ich po dziurki w nosie. - proponuję, a Anna cicho chichocząc, przytakuje mi.

Dalszą drogę przebywamy w milczeniu, a ponieważ nie jest ona długa, zaraz wysiadamy przed tą samą galerią, przed którą byłam wczoraj z Bradem. Postanawiamy iść na małe zakupy i kupić coś sobie na nadchodzącą imprezę haloweenową. Dyrektor pozwolił nam nie zakładać wtedy mundurków, więc możemy  ubrać się, jak chcemy. Nie widzi mi się ubierać w strój czarownicy, czy też jakiegoś potwora, więc kupię sobie jakąś sukienkę, w której choć trochę będę wyglądała ładnie. Taki sam plan ma Anne. Twierdzi, że takie przebieranki są dla dzieci i z wiekiem się nudzą.
Zachodzimy do naszych ulubionych sklepów i tam szukamy sukienek. W zasadzie nie wiem czego szukam. Nie mam upatrzonego kroju, ani wzoru, więc podchodzę do wieszaków z przeróżnymi sukienkami, przeglądając wszystkie po kolei.

Jestem tak niezdecydowana, więc w ostateczności wołam Annę, która zniknęła w dziale z torebkami i przyprowadzą ją do sukienek, aby pomogła mi coś wybrać.

- To ma być coś eleganckiego, czy może bardziej drapieżnego?

- Nie wiem, Ann. – odpowiadam zrezygnowana.

- Myślę, że to powinna być sukienka, którą założysz nie tylko na imprezę, ale i w lato.

-Okej. – przytakuję i szukam czegoś konkretniejszego, odchodząc od eleganckich ubrań.

Przeszukuję już piaty stojak z kolei i nadal nic nie znajduje. Wszystkie sukienki wydają się być takie krótkie. Odkrywają zbyt wiele, więc czułabym się w nich nago. Potrzebuję czegoś stonowanego, ładnego i bardziej w moim stylu.  Siadam zrezygnowana na beżowej pufie i patrzę, jak ramiona Anny z minuty na minutę zapełniają wieszaki z sukienkami dla mnie. Podchodzę do niej i biorę wszystko w swoje ręcę, by choć trochę ją odciążyć. Doceniam do, że mi pomaga. Bez niej nie kupiłabym nic i pewnie wystąpiłabym w swetrze. To byłoby żenujące.

- Anna, czy ty myślisz, że mam ciało modelki? - mówię z wyrzutem do przyjaciółki.

- O co ci chodzi?

- Dajesz mi za krótkie sukienki. W takim czymś to ja mogłam chodzić 15 kg mniej temu.

- Ogarnij się, masz cudowne ciało.

- No chyba nie.

- Yyy .. chyba tak.

- Błagam Ann, nie zaczynaj.

- Ugh. – dziewczyna głośno wzdycha i ciągnie mnie w stronę przebieralni.

Po kolei przymierzam sukienki, ale w żadnej z nich nie czuję się dobrze. Niektóre są za krótkie, inne zbyt opinają mój dekolt. Czuję się w nim bardzo niekomfortowo. Jednak Annie udaje się znaleźć sukienkę wręcz idealną. Jest czarna, a jej długość kończy się 5 centymetrów nad kolanami. Rękawy są długie i luźne. Materiał przyozdabiają białe róże z małymi listkami. Góra sukienki jest obcisła, lecz nie opina mojego ciało tak bardzo jak poprzednie. Natomiast dolna partia ubrania jest luźna i lekko rozkloszowana.

To pierwsza sukienka,która mi się podoba i czuję się w niej nieźle. Odsłaniam kotarę przymierzalni i z uśmiechem na ustach pokazuję się przyjaciółce. Anna ocenia moją sukienkę, patrząc na mnie od góry do dołu. Kiedy to kończy, posyła mi równie wielki uśmiech i podnosi kciuki do góry.

- Jest idealnie! – mówi podekscytowana.

- Myślisz? – pytam niepewnie – A może wyglądam w niej za grubo?

- Podoba mi się i myślę, że Loczkowi też przypadnie do gustu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No i mamy rozdział 17 kochani!

WAŻNA WIADOMOŚĆ: OD TERAZ ROZDZIAŁY BĘDĄ DODAWANE CO PIĄTEK :>

Jak Wam się podoba ten rozdział?  Wiem,że trochę przynudzam, no ale w opowiadaniu muszą być także rozdziały przejściowe.

W ogóle... jaki przewidujecie koniec tego ff? Jestem bardzo ciekawa!

Piszcie, komentujcie, wyrazajcie swoje opinie nie wstydźcie się :*

DLA WYJAŚNIENIA:
Przepraszam,że nie było rozdziału wczoraj, ale jak wróciłam z zimowiska to od razu padłam i spałam do wieczora, a potem już nie miałam na nic siły.

Pozdrawiam, Wika

ps. POLECACIE JAKIEŚ KSIĄŻKI? [wszystkie działy ; kryminał, fantastyka, młodzieżowe itd.]


25 kom - piszę next

czwartek, 22 stycznia 2015

16.Szczerość



Słyszę dźwięk otwieranych drzwi oraz cichy stukot jesiennych butów mamy.

- Wróciliśmy. – krzyczy rodzicielka z kuchni.

Wymieniam z Bradem zdenerwowane spojrzenia i wstaję z kanapy. Przełykam głośno ślinę, jednocześnie wchodząc do pomieszczenia, w którym  obecnie znajduje się mama.
Stawia dwie papierowe torby z zakupami na drewnianym stole, więc postanawiam ją poinformować o obecności chłopaka. Kiedy już otwieram buzię z zamiarem powiedzenia jej o wszystkim, rodzicielka wychodzi z kuchni,ściągając swój czarny płaszcz. Wiąże swoje długie włosy w koński ogon i podkasa rękawy bordowej bluzki do łokci. Zdejmując swoje buty w korytarzu, krzyczy do mnie cicho wzdychając:

 - Brałaś leki?

Kiedy słowa mamy docierają do mojej głowy, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie chcę wychodzić z kuchni, inaczej musiałabym zmierzyć się  z Bradem. Jednak chcąc, nie chcąc wychodzę z niej, po drodze posyłając Bradowi przepraszające spojrzenie. Chłopak wstaje z sofy i podchodzi do mnie. Nie odzywa się słowem, więc już wiem, że coś jest nie tak.

- Ooo mamy gościa. – zauważa mama, stojąc w progu salonu.

Posyłam jej mordercze spojrzenie, jednak ona nic sobie z tego nie robi. Uśmiecha się do Brada, na co ten odpowiada jej tym samym. Podchodzi bliżej mojej rodzicielki i chwyta lekko jej dłoń.

- Dzień dobry. – wita się, a następnie przedstawia. – Bradley Simpson.

- Miło mi, Sophia Turner. – odpowiada mama. – Może napijecie się czegoś, albo coś zjecie?

- Dziękuję za propozycję, ale właśnie skończyliśmy jeść śniadanie. – Brad grzecznie odmawia, a ja wywracam oczami.

- Moja córka  zrobiła  śniadanie? – pyta zdziwiona.

- Tak, mamo. Zrobiłam jajecznicę. – odpowiadam.

- Brad, mam nadzieję, że smakowała Ci jajecznica, a Nina nie dosypała tam żadnej trucizny. - mówi śmiertelnie poważnym tonem, ale potem cicho chichocze pod nosem.

- Przejrzałaś mnie, mamo. – odpowiadam, udając smutną.

- Musisz wiedzieć Brad, że umiejętności kulinarne mojej córki to kompletne dno. Już gorzej być nie może.

- Mamo! – upominam ją, jednak ta tylko wzrusza ramionami i dalej chichocze.

-Cóż, jajecznica była smaczna i jak na razie nic mi nie jest, więc trucizna pewnie zadziała za moment.

- Ha ha, bardzo śmieszne. – mówię, mrużąc oczy na dwójkę.

Kręcę głową z niedowierzania, kiedy do salonu wkracza tata. Czuję jego palący wzrok na sobie. Przygląda mi się przez chwilę, a następnie robi to samo z Bradem. Nabieram głęboko powietrza, uśmiechając się do taty. Mina na jego twarzy nie mówi zbyt wiele, jednak mogę odczytać, że jest on bardzo zdziwiony. Nigdy nikogo nie przyprowadzałam do domu, a fakt, że tą pierwszą osobą jest chłopak, nie polepsza sprawy.

Tata odkąd pamiętam, powtarzał mi, że mogę przyprowadzić do domu chłopaka dopiero, gdy skończę osiemnaście lat. Ale co zrobić? Co się stało to się nie odstanie. Choć nadal boję się jego reakcji to podchodzę bliżej niego. Witam się z nim krótkim całusem w policzek, a następnie przedstawiam Brada.

- Tato, poznaj mojego ……. ee…. um…. przyjaciela. – tata w geście powitania ściska rękę Brada. – Brad, poznaj mojego tatę.

- Bardzo miło mi pana poznać. – mówi Bradley, a jego ręka nadal tkwi w uścisku taty.

- Mi ciebie również. – odpowiada i posyła chłopakowi uśmiech.

Wzdycham cicho z ulgą i czekam na dalszy rozwój rozmowy.

- Świetny kolekcja. – chwali Brad modele kolekcjonerskich aut  taty, na co ten się dumnie uśmiecha.
– Który to rocznik? – pyta, wskazując na jeden z nich.

- To rocznik 1923, sprowadzony aż z Dublina.

- Naprawdę?Jest świetny! Podoba mi się najbardziej.

- Dziękuję, Brad.  –  tata posyła chłopakowi sympatyczny uśmiech, na co ja również się uśmiecham. – Ja uwielbiam najbardziej Forda Mustanga GT z sześćdziesiątego siódmego.

- Który to? – pyta chłopak, a ja nudząc się ich pogawędką, wychodzę z salonu.

- Mamo, nie wiem co ci strzeliło do głowy, gdy pytałaś mnie tak głośno, czy wzięłam leki, ale wiedz ,że jestem na ciebie zła. – mówię wprost, gdy jestem już w kuchni.

- Zawsze Cię pytam o to.

- No właśnie, więc może skończ z tym. Wiem kiedy brać tabletki i nigdy o tym nie zapominam. – mówię ostro i ucinam naszą rozmowę.

- Brad nie wie o chorobie, to dlatego jesteś zła, tak? – pyta po chwili ciszy.

- Nikt nie wie o chorobie. – mówię ciszej.

- Co? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? A gdyby coś się stało? Jak by ci pomogli?

- Poradziłabym sobie.

- Myślę, że powinnaś powiedzieć to komuś. Przynajmniej Natalie, mieszkacie razem.

- Nie chcę litości. – odpowiadam mamie, gdy kroję marchewkę w kostkę do surówki.

- Tu nie chodzi o litość, a o twoje bezpieczeństwo.

Wiem,że ma rację dlatego nic nie odpowiadam. Mama kręci z dezaprobaty głową i dalej w ciszy przygotowuje obiad.


                                                                          *   *   *

Siedzimy na wielkim parapecie przy oknie, a pomiędzy nami tkwi pusta cisza. Po obiedzie  udaliśmy się do mojego pokoju i od tej pory żadne z nas się nie odezwało. Te milczenie nie jest przyjemnie, nic w tej chwili takie nie jest. Suche powietrze w pomieszczeniu, które drażni moją skórę, pusty wzrok i milczenie Brada, a także moja bezsilność .

- Brad…- zaczynam, ale boje się kontynuować.

-Znowu wciśniesz kit z bólem głowy? – pyta, a w jego głosie słychać ból. Jest na mnie zły.

- Nie, przepraszam, że Ci nie powiedziałam niczego wcześniej. Właściwie nikomu nie mówię o tym, bo nie chcę litości, ale skoro mamy sobie zaufać i być ze sobą szczerzy to musisz wiedzieć, że od 12stego roku życia chorują na niedoczynność tarczycy. Codziennie muszę brać leki, trzy razy dziennie, a raz w tygodniu, co piątek silne tabletki, które mają dużo skutków ubocznych. Wiesz, wahania nastrojów, senność, tycie i złe samopoczucie i wiele innych cholerstw. Nie chciałam tego nikomu mówić, bo nie chcę wzbudzać litości. Dlatego jeśli teraz zaczniesz być dla mnie miły z powodu choroby, bo będzie ci mnie szkoda, albo powiesz o tym komukolwiek, to nie licz na moją sympatię. Nie wybaczę Ci tego, jeśli komuś powiesz.W ogóle to co się teraz dzieje jest takie wielkie. Nie mogę uwierzyć, że Ci do mówię. Nikt oprócz rodziny nie wie o moim zdrowiu. Jesteś pierwszą osobą,która to słyszy. Nie mogłabym Cię okłamywać, bo jak powiedziałeś kit z bólem głowy zbyt długo by nie wytrzymał.Poza tym ty opowiedziałeś mi o swojej przyszłości i o Libby. Nie wiem właściwie po co ci to mówię…ale wiesz co? Teraz, gdy już wiesz, czuję się lżejsza w środku. Tak jakoś inaczej, lepiej. – kończę swój monolog, a słone łzy spływają po moich policzkach. Nie mam nawet siły ich wytrzeć, ta rozmowa kosztuje mnie zbyt wiele. Wstaję z parapetu, ponieważ nie daję rady spojrzeć na Brada. Chodzę po pokoju wściekła, zagubiona, zdezorientowana i smutna. W mojej głowie toczy się walka o każdą myśl, nie wiem co robic. Czuję się, jak w pułapce. Wszystkie myśli osaczają moją głowę, robiąc w niej bałagan. Łapię się za skronie i nerwowo je rozmasowuje. Brad nadal milczy, a ja wpadam w szał.Nie mogę znieść tej ciszy. Już nie zwracam uwagi, ani się nie powstrzymuję. Łzy lecą z moich oczu, jak spływające strugi deszczu w czasie ulewy.

Opadam ciężko na łóżko i podnoszę wzrok na Brada. Wpatruje się we mnie swoimi brązowymi oczami i nic nie mówi. Podchodzi do mnie i siada obok. Nieśmiało przytula mnie do swojego ciała, gładząc lekko prawą dłonią moją  głowę.

Już nie wytrzymuję.

Pękam i  rozpadam się na kawałki.

- Brad, ta choroba to moje przekleństwo. Czasami mam jej tak strasznie dość. Męczę się z nią prawie 5 lat. Nie wyobrażasz sobie co przeszłam przez te lata. Teraz, z nieznanych mi przyczyn biorę silniejsze leki, które mnie niszczą. Psychicznie i fizycznie. – przerywam na chwilę, aby otrzeć łzy, od których piecze mnie skóra. – Błagam, powiedz coś bo nie wytrzymam.

- Nie płacz, Nina. – szepce cicho do mojego ucha.  – Wszystko będzie dobrze.

- Nic nie będzie dobrze. – jęczę.

- Razem damy radę.

                                                                               *    *   *

- Może wrócisz dziś ze mną do Londynu? – pyta Brad, a jego oczy błyszczą.

- Nie jestem spakowana. – odpowiadam, wymigując się od wyjazdu. Tak naprawdę jestem przerażona tym co mielibyśmy razem robić w tak wielkim mieście.

-To na co czekasz? Podnoś swój zgrabny tyłek z łóżka, wyciągaj walizkę i się pakuj.

- Aha, ja i zgrabny tyłek. – Brad wywraca na moją odpowiedź oczami i zaczyna mnie szturchać w brzuch – O Boże  – jęczę, wstając z łóżka. – Pójdę spytać rodziców.

Po tym, jak emocje opadły i przeprosiłam Brada za swój wybuch płaczu, chłopak zapewnił mnie, że wszystko w porządku i wiadomość o mojej chorobie nie wpłynie na naszą relację. Obiecał nikomu o tym nie wspominać i żyć ze świadomością, jakby moja niedoczynność tarczycy nie istniała, jakby nie była moja.

Doceniam to co dla mnie robi i zamiast czuć się szczęśliwa, boję się. Nie jestem w stanie określić czego, po prostu – boję się czegoś, co nadchodzi małymi kroczkami.

Kiedy wszystko wydaje się być idealne, zawsze musi wkraść się chochlik do naszego życia i coś popsuć. U mnie tym stworkiem niestety jest choroba. Niepokoję się coraz bardziej o swoje zdrowie, ponieważ rodzice, tak samo, jak lekarz są zbyt spokojni. Czuję, że to tak zwana cisza przed burzą.

- Mamo? – pytam cicho, gdy ta siedzi przy stole i pisze coś zawzięcie na laptopie, najprawdopodobniej nowy program dla przedszkola na nadchodzący trymestr.

- Ta? – mruczy, nawet na mnie nie spoglądając.

- Obraziłabyś się, gdy… gdybym pojechała dziś d…do Londynu? – pytam, co chwilę się jąkając. Za co karcę się w duchu.

- Dziś? – odpowiada pytaniem na pytanie, tym razem zaszczycając mnie swoim wzrokiem. – Przecież umówiłaś się na jutro z Anną.

- No, ale wiesz mamo. – mówię wskazując głową na piętro, gdzie znajduje się Brad. Rodzicielka ściąga swoje okulary korekcyjne, po czym bierze łyk kawy.

- No, nie wiem. – odpowiada, uśmiechając się głupawo.

- Ugh, Brad mnie zapytał, czy pojadę z nim dziś do Londynu, nie powiedział po co. -  zabieram głos po dłuższej chwili i na jednym oddechu opowiadam mamie całą sytuację.

- Możesz jechać. – mama zakłada ponownie swoje okulary i odstawia kubek z zimną kawą na podstawkę, którą jej kupiłam będąc na szkolnej wycieczce.Wchodzę już po schodach, gdy mama zaczepia mnie jeszcze raz, więc się odwracam i czekam aż coś powie. – Powiedziałaś mu?

 - Ta.

- I jak zareagował?

- Potem Ci opowiem. – urywam naszą dyskusję i biegnę po schodach, po drodze potykając się co trzeci stopień.

Wchodzę do pokoju, a moim oczom ukazuje się Brad. Już nie leży rozwalony na moim łóżku, tak jak go tu zostawiłam, lecz stoi przed komodą z szufladami. Jedna z nich jest otwarta i gdy podchodzę bliżej, widzę swoją bieliznę w jego dłoniach. Podbiegam szybko i zamykam z ogromnym impetem szufladę, na co Brad piszczy. Chłopak łapie się za rękę i dmucha w bolący palec.

-To bolało. – mówi ze smutną miną, na co parskam.

Nie jest mi przykro.

-Sam tego chciałeś.Trzeba było nie przeglądać moich staników, wtedy nie bolałby cię paluszek. Jak to moja babcia mówi, Bozia Cię pokarała.

- Chyba musze uwierzyć Twojej babci. – odpowiada z uśmiechem, jednak nadal trzyma się za palec.

- Z pewnością.

Podchodzę do niego i podnoszę jego dłoń do światła, aby móc zbadać sytuację. Jego palec pulsuje, ale nic strasznego się z nim nie dzieje. Jedynie na opuszku zeszło troszkę skóry, ale Brad, jak zwykle musi wszystko wyolbrzymiać. Chłopak lubi być w centrum zainteresowania.

-Pocałuj go,  przestanie boleć. – mówi chłopak z miną zbitego psa, a ja nadal trzymam jego dłoń.

-Chyba śnisz. – mówię z zniesmaczoną miną, lecz on wciąż patrzy tym bolącym moje serce wzrokiem, więc ulegam i składam szybkiego całusa, który miałby w magiczny sposób sprawić, że pulsujący ból zniknie.  – Zadowolony?


-Taaaak. Już mnie nic nie boli. – mruczy. – Ale wiesz co?

-No?

-Wolałbym gdybyś pocałowała mnie tutaj. – mówi, wskazując jeszcze niedawno obolałym palcem usta.

Brad posiada w sobie jakiś magnetyzm. Jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie do niego i każe pocałować. Starając się być posłuszna, robię to o co prosi moja wewnętrzna ja. Podchodzę bliżej i delikatnie całuję Brada w usta. Chłopak najwidoczniej zaskoczony obrotem spraw, unosi wysoko brwi, jednak za chwilę powraca jego stały, głupiutki uśmieszek, którym raczy mnie obdarzać każdego dnia.

-Tutaj? – szepce, a on tylko mruczy i palcem wskazuje kolejne miejsce, które chce, abym pocałowała.

Dolna warga.

Obieram ją sobie za mój najważniejszy cel i z największym staraniem składam na niej najdelikatniejszy pocałunek, na jaki tylko mnie stać. Brad podnosi swoje przymrużone powieki i patrzy na mnie pytającym wzrokiem. Kiwam lekko głową i czując ciepło rozlewające się po moim brzuchu, przybliżam się do niego jeszcze bardziej.

Chłopak delikatnie przejeżdża swoją dłonią wzdłuż moich ramion, a potem kręgosłupa. Drżę na jego dotyk, jęcząc z przyjemności. Wargi Brada odnajdują moją szyję, która ukrywa się pod osłoną włosów. Czuję jak jego usta wędrują wzdłuż niej aż docierają do szczęki, gdzie pocałunki wydają się być najintensywniejsze.

Brad jeszcze nigdy nie całował mnie w ten sposób, więc odchylam głowę do tyłu, aby dać mu większy dostęp do szyi. Teraz jego usta ssą moją skórę na co jęczę i odpływam gdzieś indziej. W takiej chwili nie myślę. Moja głowa jest czysta od zbędnych rzeczy, które zawsze ją  zagracają. Wargi Brada ponownie przenoszą się na szyję i tam robi decydujący ruch. Wręcz wpija się w moją skórę, lekko ją przygryzając. Moje zmysły wtedy szaleją, a ja sama jestem w innym świecie.

Nie chcę posuwać się dalej, bo jak sam Brad kilka godzin temu powiedział – nie śpieszmy się. Kładę dłonie na jego klatce piersiowej , tym samym popchając chłopaka do tyłu. Odsuwa się ode mnie i patrzy na moją szyję z dumą wymalowaną na twarzy. Podchodzę do lustra i widzę dość spore zaczerwienie.

To moja pierwsza malinka.



 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zadowolone #BRINA shippers? Mam nadzieję, że tak.

BTW PODOBAŁA SIĘ SCENKA?

Sam rozdział mi sie nie podoba, ale Brina Moments akurat mi wyszły. Czuję się taka dumna z tego opisu pocałunku. To chyba mój najlepszy w życiu hahah :p

Cóż moje ferie zaczynają się od 26.01.2015 r. W pierwszy tydzień od razu uprzedzam, że mnie nie będzie. Wyjeżdżam na zimowisko i wracam chyba 30.01. Nie ma pojęcia czy będę miała siłę na wstawienie rozdziału, więc nie obrażajcie się na mnie jeśli go nie będzie. Na razie cieszcie się tym co jest hahah :p

Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia,peggy brown

ps. czytajcie i komentujcie 
ps.2. nie wiem co sie dzieje dziewczyny. czemu tak mało komentujecie? wiem,że to ff czyta dużo, bardzo dużo osób. nie wstydźcie sie tylko komentujcie. to dla was tylko chwila,a dla mnie to wielki kop motywacyjny. dzięki nim aż chce się pisać więcej, naprawdę. proszę  i jeszcze raz proszę. K O M E N T U J  C I E 

ps.3. dziękuję bardzo za nominacje do Liebster Awards czy jakoś tak, ale od razu Wam piszę, że sie w to nie bawię. To blog z OPOWIADANIEM, a nie O MNIE. Dlatego uważam za nonsens zaśmiecanie tej oto strony informacjami o mnie.I tak już dużo wiecie :*
25 KOM - pisze nexta

czwartek, 15 stycznia 2015

15.Klinika




Dzięki budzikowi, który ustawiłam na ósmą dziesięć, przeciągam się na łóżku i z wielkim bólem z niego wstaję. Moje oczy jeszcze się nie przyzwyczaiły do jasnego nieba za oknem, dlatego mrużę je i ledwo widząc, idę do łazienki. Tam przemywam twarz i myję zęby. Następnie wracam do swojego pokoju i przeszukuję szafę z zamiarem ubrania czegoś normalnego. Postanawiam założyć czarną koszulę w granatową kratkę oraz czarny kardigan. Wciskam się także w dżinsy, które jeszcze miesiąc temu były dla mnie za luźne. Staram się cieszyć obecną sylwetką, jak najdłużej. Chwila moment i będę zmuszona do noszenia wielkich bluz i dresów, jestem tego pewna.

Gdy już wyglądam w miarę normalnie, jest ósma czterdzieści, więc schodzę na parter, aby zjeść śniadanie. Po posiłku razem z mamą i tatą jedziemy do Londynu na wizytę kontrolną do kliniki, która ma swoją siedzibę w Londynie. Nie lubię jeździć na tego typu wizyty, bo zawsze omamia mnie strach. Boję się, że moja choroba może się pogorszyć i będę musiała zostać na dłużej. Już raz leżałam w klinice tydzień. To był najgorszy czas w moim życiu, a miałam tylko 14 lat.

Przygotowuję na śniadanie płatki czekoladowe z kawałkami suszonych bananów, po czym idę do salonu i włączam telewizor. Odkąd tylko pamięta, tata zakazywał mi jeść przy telewizorze, ale teraz kiedy jestem w domu tak rzadko, mam nadzieję, że przymknie na to oko.

Jedzenie nie zajmuje mi zbyt wiele czasu, dlatego po niecałych dziesięciu minutach jestem gotowa do wyjścia. Tata dzwoni do mamy, że już wraca z przychodni, do której musiał zawieść jakiś dokument, więc powoli zaczynam się ubierać. Owijam szyję swoim ukochanym szalem w szkocką kratę, nakładam czary berecik oraz płaszcz. Następnie odszukuje w szafce na korytarzu swoich botków i zakładam je. Mama zabiera ze sobą wszystkie dokumenty dotyczące mojego leczenia i podobnie,jak ja, jest gotowa. Wychodzimy razem na zewnątrz i wsiadamy do samochodu, w którym czeka na nas tata.

- Jak się czujesz?  – zagaduje rodzic, gdy wyjeżdżamy z podwórka.

- Cóż, lepiej niż po tabletkach w zeszły piątek. – odpowiadam, a w mojej głowie pojawia się wspomnienie pierwszego pocałunku. Uśmiecham się pod nosem i patrzę na drogę w Stevenage.

- Wiem, że te tabletki nie są najlepsze dla Twojego samopoczucia, ale uwierz, że bardzo ci pomogą.- tłumaczy tata na co wywracam oczy.

Mam dość wmawiania mi, że coś jest dla mnie dobre, a coś nie. Ta choroba wykańcza mnie psychicznie i fizycznie.

                                                                                       *    *   *

- Chodź Ninka, pójdziemy zrobić badanie. - mówi do mnie pielęgniarka, jak do dziecka.

Nienawidzę tej kliniki. Mam prawie 17 lat, a oni nadal traktują mnie, jak tą 12sto latkę, która przyjechała tu 5 lat temu z rodzicami nieświadoma swej choroby. Jestem już prawie dorosła i zachowywanie się wobec mnie w ten sposób jest cholernie wkurzające.

- Dobrze. - odpowiadam z fałszywym uśmiechem, choć wiem, że robię źle. W końcu oni nic mi takiego nie zrobili. To nie przez nich jestem chora. Oni chcą mi tylko pomóc.

- Dzisiaj pobieram krew, dlatego zdejmij koszulę lub podegnij wysoko rękaw. Będę musiała znaleźć żyłę, wiesz przecież.

Zdejmuję koszulę i siedzę na plastikowym krześle jedynie w spodniach i podkoszulce na cienkich ramiączkach. Czekam aż pielęgniarka wszystko przygotuje, więc w międzyczasie rozglądam się po pomieszczeniu.

Od pięciu lat niewiele się tu zmieniło z wyjątkiem kalendarza wiszącego na ścianie po mojej lewej stronie. Łóżko lekarskie przeniesiono na drugą stronę i zmieniono w nim materac oraz nakrycie. Teraz gabinet wygląda o wiele lepiej i bardziej przyjaźnie. Zadbano nawet o to, aby pozbyć się tego niewyobrażalnie ohydnego zapachu szpitala. Pachnie teraz wanilią. Nie czuję się już w nim, jakbym miała zaraz umrzeć, co jest dużym plusem dla klinki.

Pani Grother podchodzi do mnie i ściska specjalną przepaską ramię, po czym odszukuje żyły, w która wbija się małą igiełką. Czuję mocne ukucie, a do moich oczu napływają łzy. Nienawidzę tego uczucia, ale w życiu miałam pobieraną krew tyle razy, że przyzwyczaiłam się . Nie robi to na mnie już takiego wrażenia, jak wcześniej.

- Super, dzielnie się spisałaś. - mówi znowu tym denerwującym tonem pielęgniarka, a ja tylko kiwam głowa i żegnam się z nią.

Dostaję na odchodne gazik, który przykłada do miejsca ukłucia. Krew powoli się sączy, jednak za kilka minut powinna przestać. Idę do rodziców, po czym razem kierujemy się w stronę gabinetu mojego doktora.

                                                                               *   *   *

- W takim razie dziękuję za wizytę i zapraszam ponownie przed  świętami. Myślę, że 19 grudnia będzie idealny. - mówi lekarz, gdy kończymy wizytę.

- Dziękujemy doktorze, do zobaczenia. - mówi moja mama, po czym żegnamy się z lekarzem i wychodzimy z kliniki.

- Twoje wyniki są co raz lepsze po spożywaniu Buebale. - mówi radośnie tata, więc gdy widzę jego zadowolenie, również się uśmiecham. Jestem mu to winna, martwi się o mnie.

- Mimo wszystko tato, nadal nie pokoi mnie ta chrypa. Nie miałam takiej od bardzo dawna. - odpowiadam lekko zmartwiona.

- Wiem, że coś jest nie tak, ale nie martw się. To przez te leki. Do świąt powinna Ci przejść. Zresztą słyszałaś doktora.

- To co. - wzruszam ramionami, a mój humor od razu się pogarsza. - A jeśli to jakaś cisza przed burzą?

- Nie martw się kochanie, na razie wszystko jest w porządku, wiec nie powinnaś się niczym zadręczać. - odpowiada tym razem mama.

- Boże, nie wiem jak ja to wszystko wytrzymam. - mówię i szybko kręcę głową z niedowierzania.

- Jedziemy na obiad na miasto? - pyta tata.

- Och tak, nic na dziś nie przygotowałam. Obiad na mieście to nasze zbawienie.- śmieje się mama.

- Jedźmy do KFC. - proponuję.

- Ale tam jest niezdrowo.- burczy mama. - A poza tym nie wiadomo czy to na pewno kurczak.

- Właśnie, Sophie*. - zauważa tata i popiera zdanie mamy.

- To gdzie jedziemy? - pytam zrezygnowana.

- Niedaleko jest fajna restauracja. Mają zdrowe jedzonko. - mówi mama i cicho chichocze.
- Tam? - pyta tata i wskazuje na jakąś ulicę.

-Tak, a potem w lewo i prosto. - rodzicielka tłumaczy dojazd, a ja się wyłączam z rozmowy i przymykam oczy.

                                                                                   *    *   *

Dziś jest mój przedostatni dzień w Stevenage, jutro wracam do Londynu i razem z Anną wychodzimy na miasto. Szczerze powiedziawszy nie mogę się doczekać, ponieważ nigdy nie robiłam czegoś takiego. Po prostu ‘wypad na miasto z przyjaciółką’ był kiedyś dla mnie rzeczą niemożliwą z wiadomych przyczyn.

Przed chwilą się obudziłam, więc spoglądam na zegarek przy łóżku i z przymrużonymi oczami sprawdzam godzinę. Jest 12 w południe, dlatego otwieram szerzej oczy i patrzę ze zdziwieniem. Pocieram powieki, aby upewnić się, czy nie jest to jakiś żart, ale nie. Jest 12. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko zdołałam się przestawić. Chodzę spać naprawdę wcześniej i to, że śpię ponad 12 godzin nieco mnie przeraża.

Narzucam na siebie szarą i ciepłą bluzę, ponieważ w domu wydaje się być okropnie zimno  oraz tego samego koloru dresy. Na dole jest cicho, więc sprawdzam w biurze taty, czy może czegoś nie czyta, jednak odpowiada mi głucha cisza. Wzruszam ramionami i idę do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie.

Na stole leży kartka z wiadomością, że rodzice jadą gdzieś poza Stevenage na dłuższe zakupy, dlatego proszą, abym zagospodarowała sobie jakoś ten wolny czas. Poszłabym na spacer, ale widok za oknem jakoś mnie do tego nie przekonuje. Jest brzydka pogoda, więc wolę zostać w domu, a poza tym nie mogę zachorować w najbliższym czasie, ponieważ na haloween w naszej szkole jest impreza i koło muzyczne wydaje mały koncert. Każdy z nas będzie miał swoje 5 minut sławy, dlatego myśl, że to już niedługo, przyprawia mnie o mdłości.

Odkładam papierek z wiadomością od mamy na stół, kierując się w stronę lodówki. Mam dość płatek na mleku, więc decyduję się na jajecznicę.Przyrządzanie jej zajmuje mi może pięć minut, dlatego gdy jest gotowa, posypuję ją trochę solą. Nalewam sobie soku z pomarańczy w dużą szklankę i stawiam wszystko na tacy. Zanoszę śniadanie do salonu, po czym włączam telewizor.

Biorę pierwszego kęsa, kiedy do moich uszu dochodzi dźwięk dzwonka przyczepionego przy drzwiach. Odkładam zrezygnowana talerz na stolik i idę w stronę frontowego wejścia, aby sprawdzić kto zakłóca mój prawie święty spokój.

Nie patrzę w wizjer, aby sprawdzić kto przyszedł. Otwieram drzwi i widzę przed sobą osobę, której mogłabym się najmniej spodziewać. Przede mną stoi Bradley z małym bukiecikiem kwiatów. Drapie się po karku, najprawdopodobniej dlatego że czuje się tak samo niezręcznie, jak ja.

Gdzie się podziała jego pewność siebie?

- Co Ty tu robisz?

- Nie zdążyłem się z Tobą pożegnać przed wyjazdem, więc jestem tutaj. - mówi i wskazuje dłonią na swoje ciało. - Przepraszam, że wtedy nie przyszedłem.

- To nadal nie wyjaśnia po co tu jesteś. - odpowiadam i gestem zapraszam go do środka.

- Dzięki - mówi chłopak, odgarniając włosy z czoła. - Chciałem spędzić z Tobą czas. Wiem, że dopiero jutro wracasz do Londynu. Ja wróciłem dziś rano, bo chciałem się z Tobą spotkać. – dopowiada i daje mi malutki bukiecik.

Gdy na ramionach Brada nie ma już płaszcza, a buty stoją w korytarzu, chłopak podchodzi do mnie i zamyka mnie w szczelnym uścisku. Nie chcę być dla niego chłodna, więc odpowiadam mu tym samym. Nic nie poradzę, że chłopak tak bardzo na mnie działa, że nie jestem w stanie się na niego gniewać zbyt długo. Ponownie wdycham jego cudowny zapach i cieszę się chwilą.

- Czemu nic nie napisałeś, że nie możesz przyjść, albo potem? Nie musiałbyś tu przyjeżdżać. - pytam od razu, gdy się od siebie odrywamy.

- Dzwoniłem do ciebie chyba z tysiąc razy, ciągle była poczta, więc nagrałem Ci się. Musisz mieć teraz zapchaną skrzynkę moimi wiadomościami głosowymi.  Potem napisałem na facebooku, ale też nic nie odpowiadałaś.

- Och, no tak. W tym tygodniu zapomniałam, że istnieje coś takiego, jak facebook. - odpowiadam. - Okej, chodźmy do salonu. - łapię go za rękę i prowadzę przez korytarz.

- Jesteś sama w domu? – pyta Brad, gdy siadamy na sofie.

- Tak, ale powinni niedługo wrócić. Mam na myśli dwie godzinki, może trzy. – odpowiadam na pytanie chłopaka i zaczynam jeść śniadanie. Nic nie poradzę na to, że jestem głodna. – Chcesz trochę? – pytam z grzeczności.

- Niee. – chłopak kręci głową. – Ty lepiej zjedz.

Wywracam oczami i nakładam mu trochę jajek na widelec. Karmię Brada na co ten głupio rechocze. W ten sposób zjadamy całą jajecznicę, która wyjątkowo wyszła smacznie. Pijemy właśnie sok, siedząc na kanapie i oglądając jakiś program na BBC. Nie interesuje mnie to zbytnio, ponieważ jest to program o wyścigach i samochodach, dlatego rezygnuję z bezsensownego patrzenia w ekran i przemieszczam swój wzrok na twarz chłopaka. Jego przydługie włosy opadają w śmieszny sposób na czoło, więc podnoszę rękę do góry i odgarniam je do tyłu. Teraz Brad wygląda o niebo lepiej.

Chłopak odstawia swoją i moją szklankę na stolik, po czym przysuwa się do mnie. Kładzie rękę na mojej talii, lecz jej nie zabieram. Stęskniłam się za jego dotykiem, dlatego teraz, gdy jego twarz zbliża się do mojej, nie odpycham go. Składa na moich ustach krótki i delikatny pocałunek na co lekko się rumienię. W myślach proszę o więcej, jednak Brad zaprzestaje swoich ruchów i wtula się wygodnie w moje ciało.

- Brad,musimy chyba porozmawiać. - zaczynam temat, niszcząc tą wspaniałą atmosferę.

- Co jest, słonko? - pyta, a ja rumienie się na jego słodkie okreslenie.

- Na czym my stoimy? To moje pierwsze pytanie.

- O ile wiem to na ziemi, Ninko. - mówi chłopak, a ja dźgam go w żebra.

- Wiesz o co mi chodzi. - mówię chichocząc. Zabawna uwaga bruneta rozładowała nieco tą gęstą atmosferę.

- Wiem o co ci chodzi, ale nie wiem co ci odpowiedzieć.

- Mam ten sam problem, Brad. - mówię i wtulam się w jego ramię. - To trochę dziwne, że nienawidziłeś mnie tyle czasu, a teraz przyjeżdżasz do mnie i mnie całujesz.

- Hmm…mam wrażenie, że nie ufasz mi do końca. Boisz się, że nie jestem szczery? - pyta chłopak.

- Szczerze? - Brad kiwa głową. -  Tak. Właśnie tego się obawiam. - odpowiadam po chwili namysłu.

- Cóż, zaufanie to podstawa, ale po tym co Ci zrobiłem, nie dziwię się, że ciężko Ci zaufać. Ale teraz mówię śmiertelnie poważnie. Nie martw się tym. Wiesz, że 99 % procent rzeczy o które się martwimy, nie zdarzą się nigdy?

- A może Ty jesteś tym jednym procentem?

- Przestań, proszę. Dodawanie sobie wątpliwości jest bez sensu. – mówi i gładzi moje kolano. – Wiesz, chyba się w Tobie powoli zakochuję. – wyznaje, a moje serce zaczyna bić jak oszalałe. – To już trwa jakiś czas. Trzy tygodnie temu rozmawiałem z pewną osobą o Tobie i ona mi chyba otworzyła oczy. Zrozumiałem jakim byłem idiotą i chamem względem ciebie. Ogólnie jestem chamski i nie bardzo panuję nad tym, ale ostatnio się staram. Na pewno zauważyłaś, że jestem dla ciebie milszy. Wiem, że nie zawsze mi to wychodzi, ale pamiętaj – staram się. I wiedz, że moje sentencje są jak najbardziej szczere.

- Och. - tylko tyle jestem w stanie z siebie wykrztusić. - Więc kim dla siebie jesteśmy? - pytam, ale zaraz żałuję. - Przepraszam, nie powinnam pytać. Do głupie, bo zachowuję się, jak zakochana czternastolatka.

- Zakochana? - pyta Brad, a na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

- Tak tylko powiedziałam. - odpowiadam szybko, zbyt szybko.

- Nawiązując do poprzedniego. - zaczyna Brad. - Może nie śpieszmy się się i po prostu zobaczymy co z tego wyniknie? Nie chcę na razie się wiązać. Nie znamy się zbyt długo.

- Myślę, że to dobry pomysł. - przystaję na propozycję chłopaka i uśmiecham się.

- Kocham Twój uśmiech. - mówi i całuje mnie w usta po raz kolejny.

- Co Ty taki dzisiaj słodki? - pytam podejrzliwie.

- Nie całowałem Cię od ponad tygodnia.

- Przed chwilą powiedziałeś nie śpieszmy się, a zacząłeś mnie całować. Ogarnij się, Brad. – mówię i uderzam go w ramię. – I  daj sobie na wstrzymanie, moi rodzice za chwile tu będą. - mówię, gdy przychodzi do mnie sms od mamy.

- Nie śpieszmy się, powiedziałem, a wychodzi na to, że za chwilę poznam swoich przyszłych teściów.

- Nie wyjdę za ciebie. Moja psychika byłaby zniszczona już po tygodniu małżeństwa.

- Dzięki, Nina. – mówi Brad i udaje obrażonego.






~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

O. M. F. G. *____________________*

Czy tylko ja się jaram tym ,że Nina i Brad są prawie w związku?! BRINA FOREVA!

A tak w ogóle...co sądzicie o tej całej sytuacji z chorobą? Myślicie tak jak Nina,że to cisza przed burzą? Czekam na odpowiedzi w komentarzach kochani.

I jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze na blogspocie i wattpadzie oraz za VOTES! Jejciu, nie wierzę, że to opowiadanie Wam się podoba.

I ostatnia wiadomość, która może być dla Was smutna, bądź nie, ale do końca TRA zostało 10 rozdziałów. Fanfic ten będzie miał 25 rozdziałów, jeżeli będę pisała zgodnie z planem. Czyli na marzec planuję koniec. 

Do następnego kochani!

Czytajcie i komentujcie! 

Kocham Was wszystkich xx

25 kom - zaczynam pisać kolejny rozdział.

 ps. podsyłam Wam wygląd rodziców Niny [ są autentyczni rodzice Birdy, dziewczyny, która ''gra'' Ninę ]

poniedziałek, 5 stycznia 2015

14. Rozczarowanie



Pierwszy trymestr w akademii właśnie mija, a ja pakuję swoje ubrania do małej walizki, z którą przyjechałam tu zaledwie dwa miesiące temu. Ferie, które mnie czekają, nie są zbyt długie, ponieważ trwają tylko 5 dni. Na szczęście jest weekend, dlatego mamy wolne o 2 dni dłużej. Siadam na wypchanej po brzegi walizce i zaczynam ją dopinać.

Dziś mija 6 dni od pocałunku z Bradem i jestem trochę zawiedziona jego postawą, ponieważ nie zrobił tego drugi raz. Staram się nie rozpamiętywać tego pocałunku, ale gdy tylko przymknę oczy, od razu widzę Bradleya. Nie potrafię pozbyć się z głowy tego chłopaka. Nie mogę ot tak wyrzucić go z myśli, to trudniejsze, niż może się wydawać.

Poza tym musimy porozmawiać o tym, czym dla siebie jesteśmy. Brad od tygodnia jest dla mnie milszy, spędza ze mną większość przerw i martwi się o mnie. Ciągle zadaje jakieś pytania dotyczące leków, ale go zbywam. Nie jestem gotowa, aby mu o tym powiedzieć. Jeszcze nie teraz.

Zakładam na siebie cieplejszą bluzę i idę na drugie piętro akademiku, gdzie ma swój pokój Anna. Dziadek przyjeżdża po nią za godzinę, dlatego muszę się pośpieszyć, aby móc ją pożegnać. Pukam lekko w drzwi i czekam, aż otworzy  mi Anna.

- Och Nina, miałam właśnie do ciebie iść. – mówi zaskoczona przyjaciółka.

- Nie będę przeciągać, bo mam jeszcze kilka osób to pożegnania. – od razu odpowiadam i podchodzę bliżej w zamiarze przytulenia dziewczyny.

- Będę tęskniła. - mruczy Ann, na co chichoczę. - Wracasz w kolejny weekend, czy w środku tygodnia? – pyta po chwili.

- Nie wiem jeszcze, a czemu pytasz?

- Przyjedź w piątek do Londynu, pójdziemy trochę połazić. Może na zakupy, czy coś. Co ty na to? – proponuje.

- Jasne!

- To trzymaj się jeszcze raz i bądź ze mną w kontakcie! – mówi Ann, po czym się żegnamy.

                                                                                 *    *   *

Zachodzę do pokoju, żegnam się z Natalie, życząc jej udanych ferii, a następnie wychodzę z walizką w ręku na podwórze akademiku. Jestem omówiona z Tristanem i Bradem na krótkie pożegnanie, ponieważ za 20 minut przyjeżdża kuzyn Harry, który zgodził się mnie odwieść do domu. Nie chciał, abym po lekach tułała się autobusem. To kochane z jego strony.

Siadam na drewnianej ławce nieopodal bloku chłopców i czekam, aż się zjawią. Zawijam swój szalik ciaśniej na mojej szyi, aby było mi wystarczająco ciepło i rozglądam się. W moją stronę biegnie kompletnie nieogarnięty Tristan, którego kurtka jest założona odwrotnie, a  fryzura roztrzepana.

Co on takiego robił?

I gdzie do cholery jest BRAD?!

 - Sorki za spóźnienie, trochę mi się przysnęło. – tłumaczy Tristan.

- Załóż normalnie ta kurtkę. – smieję się z niego, a on tylko wywraca oczami i natychmiast się poprawia.

- No chodź tu do mnie. Muszę Cię wyściskać za wszystkie czasy. To będzie nasza najdłuższa rozłąka. – żartuje chłopak i przyciąga mnie do siebie, zamykając w przyjacielskim uścisku. –Tylko mi młoda nie szalej na tych feriach, zrozumiano?

- Tak jest, proszę pana. - salutuję przyjacielowi, który wybucha gardłowym śmiechem.

- Będę tęsknił .- mówi już nieco poważniej i znów mnie przytula.

- Ja też, Tris. - odpowiadam cicho. - Um…Tristan?

- Tak?

- Gdzie jest... – zaczynam nieśmiało, jednak chłopak dokańcza za mnie.

- Brad?

W odpowiedzi kiwam głową.

- Nie mam pojęcia Nina, nie widziałem go już od dłuższego czasu.

- Och. – tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.

- Musiało mu coś wypaść, on nie rzuca słowa na wiatr. – Tristan zaczyna się za niego tłumaczyć, ale ja nie mam już siły tego słuchać.

Brad po raz kolejny zawodzi.

Po raz kolejny czuję się przez niego źle.

Po raz kolejny udowodnił, że nie jest nam pisane żyć w zgodzie.

- Na pewno. - odpowiadam z fałszywym uśmiechem. – Do zobaczenia za kilka dni, Tristan. – chłopak daje mi buziaka w policzek i przytula po raz ostatni.

Zabieram swoją walizkę, macham do niego i idę w stronę parkingu, gdzie powinien czekać na mnie kuzyn.Słyszę czyjeś kroki,więc z nadzieją oglądam się za siebie, myśląc o tym, że Brad biegnie się ze mną pożeganć, jednak to tylko jakaś dziewczyna przebiega z bloku A do bloku B.

Na parkingu nie ma zbyt wielu samochodów, dlatego szybko odnajduję ten właściwy. Przystojny kuzyn opiera się o swój sportowy samochód i macha do mnie dłonią na powitanie. Stawiam walizkę niedaleko bagażnika i podchodzę do Harry’ego. Wtulam się w jego ciało i cicho murczę.

Stęskniłam się za nim.

Harry to wysoki, przystojny i dobrze wykształcony  dwudziestojednoletni mężczyzna, którego kocham nad życie. Może i jest nudny, ma specyficzny styl życia i wpada na dziwne pomysły, ale jesteśmy do siebie podobni. To właśnie z nim spędziłam prawie całe dzieciństwo. Był moim jedynym oparciem w tym trudnym dla mnie okresie.

Teraz nasze stosunki się trochę pogorszyły, ponieważ obydwoje dorośliśmy, a on zaczął studia prawnicze. Poświęca swój wolny czas na naukę, przez co stał się zapracowany. Dlatego nie chciałam z  nim zamieszkać, gdy proponowała mi to mama pod koniec sierpnia.
Tyle bym mu przeszkadzała.

- Stęskniłem się. - mówi w moje włosy, ponieważ jest bardzo wysoki.

- Ja też. - mówię i przyciągam go jeszcze bliżej.

- Chodź do samochodu, w Londynie nie ma zbyt dobrej pogody, a Ty głuptaku masz cienki płaszcz.

- Jest dopiero październik, nie potrzebuję grubszego. – od razu się bronię

- Och, dobra. - chłopak macha ręką i otwiera przede mną drzwi. - Wsiadaj.

Harry przekręca kluczyk w stacyjce i odjeżdżamy. Odwracam się jeszcze raz w stronę akademii,ale nigdzie go nie widać. Samotna łza spływa po moim policzku, więc szybko już wycieram, aby kuzyn jej nie zauważył. Uśmiecham się do niego i włączam cicho radio.

                                                                                  *   *   *

- Harry, może zostaniesz i zjesz z nami kolacje? – spytała uprzejmie mama.

- Nie, dziękuję ciociu. Jadłem zanim pojechałem po Ninę. – odpowiada grzecznie Harry, popisując się swoimi nienagannymi manierami.

- A szkoda, bo zrobiłam coś naprawdę pysznego.

- Następnym razem. – obiecuje. - W takim razie do zobaczenia. – mówi kuzyn i żegna się z nami.

Gdy samochód znika z naszego podjazdu, razem z mamą wchodzimy do domu. Zdejmuję płaszcz i wieszam go na haczyku przyczepionym do ściany, a następnie buty, które stawiam na drewnianą szafkę. Podążam za mamą do kuchni i siadam na krześle, czekając aż poda mi kolację.

- Brałaś dziś te nowe leki? – pyta mama, gdy jemy jakąś potrawę ryżową, której nazwę zapomniałam.

- Ta, brałam.

- I jak się czujesz po nich? - mama pytała mnie już o to tydzień temu, a teraz robi to tylko dlatego, aby podtrzymać rozmowę.

- Lepiej, niż tydzień temu. Teraz przynajmniej nie robi mi się słabo na każdym kroku.

- A przytyłaś coś?

- Nie, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem.

- Widzisz? Mówiłam, że będzie dobrze, a Ty się niepotrzebnie załamywałaś.

- To dopiero druga dawka, ciekawe jak będzie za dwa tygodnie, kiedy upłynie miesiąc.

- Miejmy nadzieję, że nic się nie pogorszy. – odpowiada mama i dłubie widelcem w talerzu. – Mamy wizytę ustaloną na środę.

- Prywatnie, czy w klinice?

- W klinice.

- No okej.

Zrobiło się niezręcznie, więc dziękuję mamie za pyszną kolację i odstawiam talerz do zmywarki. Zabieram po drodze swoją walizkę i wnoszę ją do pokoju. Spoglądam na telefon, ale gdy próbuję go odblokować, okazuje się, że jest rozładowany. Wzruszam lekko ramionami i puszczam tą informacje w niepamięć. Przerwa od telefonu dobrze mi zrobi.


                                                                                      *    *   *

Ferie miją tak szybko, że zanim się obejrzę jest już wtorek. Leżę na kanapie w salonie, opierając głowę o mamy kolana. Ogladamy razem film o dziewczynie, która ma białaczkę i niedługo umrze. Bohaterka się zakochuje w pewnym chłopaku i skazuje go na cierpienie, ponieważ ich miłość nie ma prawa bytu, bo ona od niego odejdzie.

- Ona jest niepoważna. – komentuję główną bohaterkę, na co mama się śmieje. – Po co bawiła się w miłość, skoro wiedziała, że umrze?

- Osoby, które umierają pragną doświadczyć tego, czego nie mogli wcześniej w krótkim czasie. Widocznie ona chciała poczuć miłość. Ludzie w tak młodym wieku nie przeżyli zbyt wiele, a ona chciała poprostu nadrobić starcony czas. Chciała iść do nieba z doświadczeniem.

- Ta, też zrobię sobie taką listę i zatytułuję ją ‘RZECZY DO ZROBIENIA PRZED ŚMIERCIĄ’. Co ty na to, mamo?

- Głupia jesteś i tyle. – mówi mama nieco poważniejszym tonem. – A ty, nie spotkałaś tam kogoś fajnego w tej akademii?

- Mówiłam ci już o Tristanie, Natalie i Annie.

- Ale mi chodzi o chłopców. – odpowiada śmiejąc się i szturchając mnie lekko palcem w żebra.

- A to… - waham się, czy powiedzieć mamie o Bradzie.

- Akademia jest duża, na pewno jest tam jakiś przystojny i mądry młodzieniec.

- Nikt już nie mówi młodzieniec, tylko starzy ludzie.

- W takim razie jestem stara, co tam.

- No jest taki jeden. - w końcu wyznaję.

- Jak ma na imię? – pyta, a jej oczy błyszczą.

- Bradley.

- Bradley to bardzo ładne imie.

- Yhym. – mruczę zażenowana.

-Opowiedz coś o nim. Nie wstydź się własnej matki. – prosi rodzcielka, a ja ulegam jej wzrokowi i ciężko wzdycham.

- Brad to młodszy brat Natalie.

- Tej Natalie, twojej wspólokatorki? – przerywa, a ja ją karcę wzrokiem.

- Tak, ale nie przerywaj mi, bo nic ci nie powiem.

- Och, dobrze.

- Brad jest ode mnie starszy, ale tylko o rok. Chodzi do drugiej klasy i jest na profilu artystycznym. Nie jest zbyt wysoki, ale za to nadrabia wyglądem. Ma piękne brązowe oczy, w których tak kocham tonąć. Urocze brązowe loczki, które zakrywa kapeluszem, gdy nie jest w akademii. Jest zabawny, ale opowiada strasznie kiepskie żarty. Jest wysportowany, bo ma przyjaciela Jamesa, który ma bzika na punkcie zdrowego trybu życia. Początek naszej znajomości nie był zbyt różowy. Szczerze to przez chwilę nienawidziłam go, ale to działało w obie strony. Był dla mnie okropnie niemiły, ale tydzień temu pogodziliśmy się i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Jest dla mnie teraz nawet miły i okazuje mi przyjaźń. Brad jest wokalistą zespołu The Vamps, który działa przy akademii w tym kole muzycznym, wiesz,  w którym jestem zapisana. Ma niesamowity głos.

- Zaproś go kiedyś do nas, chciałabym go poznać. – mówi mama, jak zaczarowana.

- My się nie umawiamy, to by było dziwne, gdybym go zaprosiła do domu. Halo, ziemia do mamy! – śmieję się, a ona po chwili do mnie dołącza…

- Pamiętaj, aby o tym, że gdy zakochasz się w jakimkolwiek chłopcu to nie zapominaj kim jesteś. Nie zmieniaj się dla kogoś. Ten ktoś musi cię zakacpetować w całej okazałości. I nie zabraniam Ci się umawiać na randki, gdy będziesz w akademii, ale nie koncentruj swojej uwagi, aby na chłopcach. Ciężko pracowałaś nad tym, aby dostać się do swymarzonej szkoły. Nie możesz tego zaprzepaścić.

- Wiem mamo, nad wszystkim panuje. – kłamię jej w żywe oczy, bo tak naprawdę nie panuję nad niczym. – Chyba pójdę już spać, nie mam siły czekać na tatę.

- Coś się stało? Nie chodzisz nigdy spać o 20.

- Jestem zmęczona przez leki, którymi każecie mi się faszerować każdego dnia.

- Nie każdemy Ci, doskonale o tym wiesz, że bierzesz je dla własnego dobra.

- Yhym, dobranoc. – odpowiadam szybko i biegnę po schodach do swojego pokoju, aby tam rzucić się na łóżko i zasnąć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Czy to sen? Bo jeśli tak to ja już nie chcę się z niego wybudzić.

Jak to możliwe, że pod poprzednim rozdziałem jest 20 komentarzy , 45 gwiazdek, a ogólnego odczytu 4,2 k ?! [ wattpad] i  27 komentarzy [ blogspot ]

Nie wierzę, jesteście wspaniali! <3

Co do rozdziału... napisałam go bardzo dawno i tak szczerze nie podoba mi się zbytnio...ale ocenę pozostawiam Wam.

btw jak nowa okładka, może być?

plus jeśli chcecie pogadać czy coś do wpadajcie do mnie na tt  :  @odellsheart   lub IG:  themardybuum

a i macie może tumblr? chętnie poprzeglądam wasze i zapraszam na swój [ tak, to jest reklama xd ] http://themardybuum.tumblr.com/

pozdrawiam, peggy brown xx

20 kom - next