czwartek, 26 marca 2015

25. Zabieg * ostatni *

 JEŚLI TO CZYTASZ, SKOMENTUJ! 
TO OSTATNI ROZDZIAŁ TEGO FF, BŁAGAM XX 
+ PROSZĘ WŁĄCZ TĄ PIOSENKĘ TOM ODELL - HEAL [KLIK]

 



Kiedy nadchodzi dzień wyjazdu do Londynu, czuję ucisk w brzuchu. Głowa boli mnie tak bardzo, że mam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Nerwy kumulują się we mnie, wywracając wszystko do góry nogami. Chodzę zdenerwowana w kółko, nie mając pojęcia dlaczego. Moje ręce się trzęsą i wystukują nerwowy rytm na kolanach. W końcu siadam na jednym z krzeseł w poczekalni i  razem z rodzicami czekam na przydzielenie mnie do odpowiedniej sali szpitalnej.

Młoda pielęgniarka z grubym blond warkoczem na ramieniu podchodzi do nas i posyła dobrze wyćwiczony uśmiech. Zaprasza nas na główny korytarz onkologicznego oddziału dziecięcego, po czym prowadzi do pomieszczenia na końcu długiego korytarza, który ozdobiony jest co pół metra malunkami chorych dzieci.

Po niecałej minutce marszu śladem pielęgniarki, wchodzę do Sali, która niczym nie przypomina kliniki. Jak tata trafnie zauważa jest to specjalne pomieszczenie, które można wynająć aby mieć więcej prywatności i czuć się, jak w domu. Podoba mi się ta inicjatywa, dlatego cieszę się i dziękuję za wybór tego pokoju.

Jest tu wygodne łóżko, daleko odbiegające od niskich standardów klinicznych. Jest naprawdę duże i kiedy siadam na nim, czuję jakbym była we własnym pokoju. Materac jest tak miękki,że zatapiam się w nim. Z tyłu, przy zagłówku, leżą trzy poduszki. Jedna wielka i dwie mniejsze po boku. Opieram się o nie i przymykam na moment oczy.

Stres ulatuje ze mnie i czuję się w końcu odprężona. Dopiero cichy pomruk mamy wybudza mnie z tego dziwnego transu i stawia na nogi. Zabieram swoją walizkę i wkładam ubrania do drewnianej szafy po prawej stronie od drzwi. W tym samym czasie tata gdzieś znika. Najprawdopodobniej rozmawia z dyżurującym lekarzem czy coś. Nie martwię się tym zbytnio, więc szybko zapominam o problemie. Natomiast mama pomaga mi w rozpakowaniu się.Nie rozmawiamy w ogóle, za co jej mentalnie dziękuję. Nie potrzebuję w tej chwili niczego oprócz świętego spokoju i chwili prywatności,dlatego gdy kończymy wszystko, proszę mamę, aby zostawiła mnie na chwilę samą.
Operacja,która jutro mnie czeka, kosztuje mnie wiele sił.Wiem też,że zostawiła uszczerbek na moim zdrowiu psychicznym, ponieważ już odczuwam skutki. Jestem wykończona, przestraszona i zdezorientowana. Ciągle czuję ucisk w brzuchu i te dziwne uczucie, którego nie potrafię opisać. Czy to stres, a może zdenerwowanie? Naprawdę nie mam pojęcia.

Jeszcze tego samego dnia przechodzę ostatnie badania przed zabiegiem. Pielęgniarki badają mi krew, pani psycholog robi wywiad, pytając o mój stan psychiczny, a doktor prowadzący moją chorobę po prostu zagląda co jakiś czas to sali i pyta co u mnie lub czy wszystko w porządku.

Jestem stabilna do póki nie przychodzi wieczór, a rodzice odjeżdżają. Kiedy jestem sama w swoim małym szpitalnym azylu, a poza mną nie ma nikogo więcej, dwie pojedyncze łezki wypływają z moich oczu, a tuż za nimi szereg kolejnych. W pewnym momencie już nie obchodzi mnie, czy ktoś usłyszy, jak płaczę. Robię to głośno, wypłakując wszystkie słabości, żale i ból, który pojawił się znikąd.

Kolejna fala rozpaczy przychodzi chwilę po trzeciej w nocy. Nie śpię w ogóle, dlatego ból głowy nasila się z minuty na minutę, a ja nie mając siły prosić kogoś o pomoc, męczę się. W końcu nadchodzi kolejna godzina, więc zmuszając się ostatkiem sił, zasypiam i śnię o tym, jak szczęśliwa wychodzę z kliniki.

*   *   *

Nowy dzień dla jednych jest po prostu nowym dniem bez żadnego filozofowania, jednak dla mnie nowy dzień to nowy początek. Wierzę, że ten dzień odmieni moje życie już na zawsze. Wierzę, że dzięki nowemu dniu, moje życie nabierze weselszych kolorów. Nie będzie w nim miejsca na coś takiego jak choroby, nowotwory, ciągłe wizyty u lekarzy, comiesięczne spotkania w klinice, czy silne lekarstwa. Wierzę, że się uda i będę szczęśliwą i zdrową dziewczyną.

Nie wiem za bardzo co wpłynęło na mój dobry humor, ale kiedy się budzę, jestem wyspana i wypoczęta. Ponadto już nie czuję w brzuchu ucisku. Dziś wszystko mi jedno. Przede mną jedne z najważniejszych momentów życia, dlatego niech się dzieje co chce. Jestem gotowa na wszystko.
Ale czy napewno? - zadaje mi to pytanie moja podświadomość.

Nie wiem, czy można być tak pewnym siebie. Nigdy nie jesteśmy przygotowani na wszystko. W głębi duszy wiem, że nie jestem przygotowana na śmierć. Czuję, że to jeszcze nie mój czas aby odejść. Gdybym to zrobiła, zabiłabym rodziców i  Brada. Zostawiłabym w ich sercach żelazne piętno, z którym ciężko byłoby im żyć. A jednak... nigdy nic nie wiadomo. Życie potrafi być zaskakujące, dlatego modlę się o to, aby nie zaskoczyło mnie za bardzo.

*    *   *

Rodzice przyjeżdżają o godzinie 10, a zaraz po nich Brad. Jestem zaskoczona jego obecnością tutaj, ale mimo wszystko cieszę się, że nie zostawił mnie w tak trudnej chwili.To naprawdę ważne, aby się wspierać. Bez tego nie istniał by związek czy przyjaźń. Choć wiem, że nie ma teraz ze mną Ann, Tristana czy Natalie to mam świadomość, że są ze mną. Od rana dostaję smsy, w których czytam, jak mocno trzymają za mnie kciuki. Jestem im wdzięczna za tą troskę, dlatego dziękuję im, a następnie całą swoją uwagę poświęcam chłopakowi.

Odkąd przyszedł, jest bardzo cichy. W pomieszczeniu oprócz mnie i jego nie ma nikogo. Rodzice dali nam chwilę prywatności, abyśmy mogli sobie porozmawiać. Jednak to tej pory żadne z nas nie ma na tyle odwagi, aby cokolwiek powiedzieć.

- Brad - zaczynam cicho, czując suchość w gardle, dlatego biorę łyk wody i mówię ponownie - przepraszam.

- Za co? - pyta lekko zdezorientowany moimi nagłymi przeprosinami.

- Za to, że się we mnie zakochałeś. Za to, że jesteśmy w związku. Za to, że w ogóle się znamy.

- Słucham? - chłopak upewnia się, czy aby na pewno się nie przesłyszał.  

Niestety nie.

- Przepraszam cię, gdyby nie to, nie musiał byś przechodzić tych katuszy. Byłbyś sobie zwyczajnym osiemnastolatkiem cieszącym się życiem, a tak? Siedzisz przy chorej dziewczynie w klinice na oddziale onkologicznym.

- Nina, nawet nie waż się tak myśleć. Nie możesz tak mówić! Kocham cię i każde chwile z tobą spędzone to coś pięknego.To coś... najlepszego, co spotkało mnie w życiu, wiesz? Dzięki tobie zmieniłem się, nauczyłem się tak wiele, poznałem smak miłości, a ty mówisz do mnie takie coś? Nie wierzę, Nina.

- Po prostu przepraszam. - mówię, a w moich oczach powstają łzy.

- Nina, nie przepraszaj. Kocham cię i zawsze będę pamiętaj, bez względu na wszystko, zawsze będę!

*   *   *

Po rozmowie z Bradem, a potem z rodzicami, przychodzą dwie pielęgniarki w średnim wieku, które sadzają mnie na wózek inwalidzki i  na nim, prowadzą na salę operacyjną. Rzucam im jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie. Wszyscy patrzą w moją stronę z tęsknotą, jakby mnie tracili.

Miejsce, w którym zostanie przeprowadzony zabieg jest dużym, zielonym pomieszczeniem. Sterylnie uprzątane miejsce pracy dla lekarza i jego pomocników oświetlone jest ogromną lampą, tuż nad łóżkiem zabiegowym. Po prawej stronie od drzwi wiszą trzy zlewy. Po drugiej stronie stoją szafki, w których najprawdopodobniej są jakieś medyczne narzędzia. Natomiast obok łóżka, na którym za chwilę będę leżała, stoją dziwne aparatury. 

Kiedy już leżę na niewygodnym łóżku, w sali pojawiają się lekarze. Na początku wszyscy witają się i omawiają cały przebieg operacji. Następnie anestezjolog podchodzi do mnie i podgina moją szpitalną koszulę. Pielęgniarka podaje dużą strzykawkę, którą lekarz wstrzykuje mi znieczulenie. Przez dłuższą chwilę nie czuję żadnych zmian, więc mogę obserwować co się dzieje. Starsza pani zakłada mi na głowę maskę tlenową, która ułatwi mi oddychanie. Gdy narkoza zaczyna działać, czuję dziwne otępienie. Nie mogę ruszać żadną częścią ciała. Po woli tracę przytomność, zasypiając w głęboki sen.
Już nie wiem co się dzieje na sali. Nie mam pojęcia co robią lekarze. Nie czuję nic...

*   *   *

(Bradley)

Widząc Ninę odjeżdżającą na inwalidzkim wózku w nieznanym kierunku, moje serce pęka. Mam szczerą nadzieję,że zabieg przebiegnie dobrze, jednak gdzieś tam głęboko, mam świadomość, że to mogła być nasza ostatnia wspólna chwila.

Kiedy zostaję sam z rodzicami Niny, czuję się lekko niezręcznie. Jej mama kładzie głowę na ramię męża, a z jej oczu płyną łzy. Kobieta po cichu odmawia modlitwę, prosząc Boga o szczęście, a ja siedzę na przeciw nich i tępo patrzę się w ścianę. Widząc jak rodzice to przeżywają, czuję się jakbym tu nie pasował, a przecież kocham ją równie mocno co oni. Mimo to odnoszę wrażenie, że jestem tu nie chciany, więc postanawiam przejść się po szpitalu. Muszę na chwilę odwrócić swoje myśli od sali operacyjnej, jednak to zbyt ciężkie.

Dlatego idąc wzdłuż długiego korytarza, nie czuję poprawy. Moja głowa dalej zapełniona jest tysiącami myśli o Ninie. O tym jak się teraz czuje, co musi przeżywać. Gdyby tylko wiedziała co czuję ja.

Jestem rozdarty pomiędzy skrajnościami. Zachowuję się naprawdę dziwnie, dlatego mijający mnie ludzie, dziwnie patrzą. Nie zwracam na nich uwagi i przemierzam korytarz ze spuszczoną głową, w której toczy się walka. Część mnie ma ochotę płakać z rozpaczy, zadając głupie pytanie, dlaczego to właśnie Ninę spotkała ta choroba. Druga część pragnie krzyczeć, bić, rozbijać.Wszystko przez złość jaką czuję w środku.

Siadam na przypadkowym krześle i chowam twarz w dłoniach. Czuję się na tyle słaby,że nie wytrzymuje. Tak długo zatrzymywane krople krwi, spływają po moich policzkach, ujawniając się światu.

Płaczę bo muszę się oczyścić ze wszystkich tłumiących się we mnie uczuć. Płaczę bo słabość wygrała ze mną bitwę. Płaczę bo boli mnie serce.

Niepewność i ciągły doprowadzają mnie do szału, przez co nie zachowuję się tak jak powinienem. Chodzę po korytarzu, szurając ciężkimi butami, przez co denerwuję dyżurującą pielęgniarkę. Potem siadam blisko rodziców Niny i zamykam się w sobie, tworząc kłębek nerwów. Obgryzam paznokcie, stukam palcami dziwny rytm, rozglądam się co chwilę na boki, licząc, że z sali wyjdzie lekarz i powie, że z Niną wszystko dobrze.

Nic takiego się nie dzieje...

Dopiero około godziny 20, po ośmiu godzinach czekania, z sali wychodzi spocony doktor w zielonym fartuchu, przeznaczonym do operacji. Podchodzi do rodziców Niny, po czym posyła im blady uśmiech.Wstaję i także do nich podchodzę, myślę, że mam prawo usłyszeć pierwsze wieści, niezależnie czy są dobre czy złe.

- Mimo wielu trudów i nieprzewidzianych reakcji Niny, operacja się udała.- mówi lekarz.
Kiedy tylko słyszę słowa,że operacja się udała, czuję ogromną ulgę. Ogromny kamień ciążący na mym sercu spada w dół, a ja zwyczajnie jestem szczęśliwy. Słone łzy ponownie wydostają się z kącików moich oczu, więc już ich nie kryję. Siadam na krześle i płaczę.

Płaczę bo jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi. Płaczę bo moja miłość przeżyła. Płaczę bo moje kochanie jest zdrowe. Płaczę bo teraz wszystko się zmieni.

Nina zacznie nowe życie, a ja dołożę wszelkich starań, aby było lepsze od poprzedniego.
Spoglądam na rodziców dziewczyny i kiedy widzę jak obydwoje płaczą,dlatego podchodzę do nich. Zwyczajnie obejmuję oboje, przesyłając im swoją energię i szczęście. Odwzajemniają to, więc przez następne kilka minut tkwimy w ciepłym uścisku, czując ogromną ulgę i radość.

*   *   *
(Nina)

Po woli wybudzam się z silnej narkozy, czując w środku ogromną wdzięczność. Do lekarzy, Boga i rodziców, a także Brada. Do właśnie dla nich walczyłam. Dla nich przeżyłam. Dla nich wygrałam walkę z chorobą.

 Operacja się udała, a ja leżąc na miękkim łóżku szpitalnym wiem, że jestem ogromną szczęściarą. Fala szczęścia, radości oraz ulgi przychodzą szybko. Gdy tylko odzyskuję pełną świadomość,otwieram oczy.

Widzę zapłakane twarze rodziców,wtulających się w siebie obok okna. Natomiast obok mojego łóżka siedzi Brad, lekko przysypiając ze zmęczenia. Gdy tylko zauważa, że moje powieki drgają, podrywa się z krzesła i staje blisko, łapiąc moją dłoń w swoją.

Niestety nie jestem w stanie jej poczuć, ponieważ moje ciało nadal jest zdrętwiałe i poddane znieczuleniu. Dlatego przywołuję w pamięci to wyjątkowe uczucie, kiedy to Brad obdarzał mnie swoim dotykiem. Wyobrażam sobie to, ciesząc się w duchu tak samo jak stojący przede mną chłopak.
Widzę, jak bardzo cierpiał, podczas gdy ja, nie czująca bólu, leżałam na stole operacyjnym. Ten widok łamie mi serce, dlatego zbieram w sobie wszystkie siły i przezwyciężając narkozę, ściskam lekko jego dłoń. Prawie niezauważalnie, ale szerszy uśmiech na jego buzi, jest idealny potwierdzeniem tego, że poczuł.

Składa delikatne muśnięcia swoimi różowymi ustami, na mojej suchej dłoni. Nie czuję tego prawie w ogóle, ale mimo wszystko doceniam. Doceniam ten gest, jak wszystkie inne małe rzeczy, które do mnie posyła.

Każdy gest ze strony Brada skierowany do mnie jest dla mnie niczym świętość. Każdy pocałunek jest jak ukojenie. Każdy uśmiech posłany w moją stronę jest jak lekarstwo na gorszy humor. Każda chwila spędzona z Bradem jest najlepszą chwilą.
 
- Obiecałaś, że mnie nie zostawisz. - mówi między łzami Brad.

- Obiecałam, dlatego jestem tu teraz z Tobą. - szepcę, ponieważ nie jestem w stanie mówić głośniej. - Pamiętaj, Nina Turner zawsze dotyrzumuje słowa.

- Nina, tak bardzo cię kocham. - odpowiada cicho Brad, a rodzice stojący za nim patrzą na nas przez łzy z małymi uśmiechami na twarzach.

Od tej chwili wszystko jest inne. Zaczynam nowe życie z kochającymi mnie nad życie rodzicami oraz najlepszych chłopakiem na ziemi. Teraz w moim świecie nie ma miejsca na choroby, kompleksy czy ciężkie lekarstwa. Wygrałam ciężką walkę z chorobą, nic gorszego od śmierci mnie nie czeka.
Jestem teraz naprawdę szczęśliwa i pragnę taka pozostać jak najdłużej.

K O N I E C 

po wielu groźbach, ze jeśli uśmiercę Ninę to znajdziecie mnie i zabijecie, albo że się załamiecie [ czego nie chcę ofc ] postanowiłam napisać szczęśliwe zakonczenie, choć osoby, które mnie bliżej znają, dobrze wiedzą, że koniec miał być zupełnie inny :p

no ale jesteśmy tu, jest dzień 26.03.2015 r. dzień w którym nasza przygoda dobiega końca.
chcę z tego miejsca bardzo Wam podziękować.
za co?
 za wszystko.

osobom, które szczególnie wspierały mnie, dziękuję za komentarze. wiem,że czasami musiałam was przycisnąć, abyście zostawili po sobie ślad, ale mam nadzieje, że zostanie mi to wybaczone. wasze komentarze stanowią dla mnie ogromną motywację.

osobom, które dawały mi kopa w tyłek, kiedy leniuchowałam .

osobom, które  wspierały mnie w chwilach, kiedy chciałam sie poddać

osobom, które rzucały mi pomysły 

osobom, które dzielnie ze mną były od października do marca

osobom, które głosowały na wattpadzie

osobom, które obserwowały mojego bloga na blogerze

osobom, które dodawały moją historię do bibliotek i list czytelniczych

osobom, które to czytały 

ZWYCZAJNIE DZIĘKUJĘ WAM ZA WSPANIAŁE MIESIĄCE!

mam też nadzieję,że nie zawiodłam Was tym ostatnim rozdziałem i jesteście zadowolone z tej historii.
 do zobaczenia może kiedyś!
niebawem moze znowu spotkamy się na fangirlowskiej drodze.
jedno jest pewne!
nie kończę pisania :] 


dziękuję za wszystko, wasza Wiktoria 

czwartek, 19 marca 2015

24. Sylwester

 JEŚLI TO CZYTASZ, TO PROSZĘ SKOMENTUJ, DAJ ZNAĆ ZE STATYSTYKI ODWIEDZAJĄCYCH SĄ PRAWDZIWE!


Sylwestrowy poranek spędzamy w łóżku. Leżymy w nim, oglądając jakąś komedię romantyczną, która nie bardzo mnie ciekawi. Przez cały nasz prywatny seans, spoglądam na Brada. Przyglądam się jego nieidealnej twarzy, każdemu detalowi, który pragnę zapamiętać, jak najlepiej.

Jemy szybko śniadanie, ubieramy się w ciepłe ubrania i wychodzimy na zewnątrz. Słońce ponownie świeci, a pogoda jak najbardziej dopisuje. Zakładam na nos ciemne okulary, widząc ,że Brad robi to samo. Łapie mnie delikatnie za rękę i ciągnie w nieznanym kierunku.

Spacerujemy spokojnymi ulicami osiedla, na którym mieszka Brad, aż dochodzimy do parku.

Płaczące wierzby porastają prawie całą powierzchnię parku, tworząc przy tym piękną zasłonę. Długie, zwisające ku dołowi  gałęzie, mienią się i pobłyskują w jaskrawym świetle słońca. Oszronione rośliny wprowadzają do parku niesamowitą atmosferę, która przyczynia się do powstania wspaniałego krajobrazu, przypominającego scenerię z disneyowskiej bajki.

Rozglądam się dookoła, podziwiając otaczającą nas przyrodę. Co jakiś czas ciągnę jedną z miliona długich gałęzi wierzby, a tysiące małych płatków śniegu, opada na nasze gołe głowy.

Wędrujemy przez park, wsłuchując się w cudowna ciszę. Od czasu do czasu Brad opowiada jakąś zabawną anegdotkę związaną z danym miejscem, na co się śmieję. Dogryzamy sobie po drodze, zapominając o wszystkich troskach. Nie mówimy o mojej operacji, o szkole, ani innych przejmujących sprawach.

Jest idealnie.

*  *  *

- Przygotowałem coś na dzisiejszy wieczór. – mówi Brad, gdy wracamy do domu. – Ale nie wiem czy Ci się spodoba.

- To znaczy? – pytam zaciekawiona, zatrzymując się na tarasie.

- Rodzice wyjeżdżają do znajomych na imprezę, Natalie nie ma w domu odkąd skończyły się święta, więc może my moglibyśmy spędzić tego sylwestra w domu. Przygotujemy coś do jedzenia, a potem …romantyczny spacer o północy? – tłumaczy mi swój plan z ogromnym zażenowaniem.

- Świetny pomysł. Twoi rodzice już pojechali? – pytam.

- Tak.

- Nawet się nie pożegnałam.- mruczę pod nosem.

- Coś wymyślimy, a teraz wchodź do domu bo zmarzniesz. – ponagla mnie, jednocześnie klepiąc zaczepnie w pośladek.

- Łapy precz, zboczeńcu jeden. – besztam go.

- Wczoraj jakoś ci to pasowało. – dogryza Brad.

- Nie przypominam sobie tego. Straciłam wątek?

- Chcesz to ci przypomnę co wczoraj robiliśmy.- mówi, a na jego ustach pojawia się cwany uśmieszek.

- Otwieraj dom, a nie myślisz o nie wiadomo czym, Brad, ja tu marznę!  - dogryzam chłopakowi, pokazując język.

Wchodzimy do domu i robimy sobie gorące kakao, a następnie popijamy je siedząc na kanapie w salonie,przy okazji planując resztę dnia.
Na początku idziemy na zakupy do najbliższego marketu, a tam kupujemy świeże sosy, makaron oraz mięso mielone, które potem przyda nam się do robienia spaghetti. Po drodze zgarniamy szampana i obładowani zakupami, powracamy do domu.

Rodziców Brada nie ma już w domu, więc czuję się naprawdę swobodnie. Zdejmuję ciasne jeansy i zakładam wygodne leginsy, które są w tej chwili moim zbawieniem. Schodzę na dół, gdzie Bradley przygotowuje wszystko do gotowania, więc postanawiam poszukać jakiejś fajnej muzyki, aby gotowanie szło nam sprawniej.

Odnajduję naszą wspólną playlistę na spotify i podłączam telefon do głośników kina domowego. Głośna muzyka wypełnia całe mieszkanie, a ja zadowolona ze swojej pracy, siadam na wysokim stołku, stojącym przy wyspie kuchennej. Obserwuję, jak chłopak krząta się po kuchni w rytm lecącej piosenki.  Zaczyna śpiewać pod nosem, więc dołączam do niego i  nalewam do rondelka wody, aby potem móc wstawić ją na gaz.

Wspólne gotowanie nigdy nie sprawiło mi tyle przyjemności co teraz. Co prawda, robiłam to może trzy razy i za każdym razem z mamą, więc to pewnie dlatego. A gotowanie z Bradem to inna bajka. Ciągle śmiejemy się z suchych żartów, wypowiadanych przez nas obojga. Dogryzamy sobie w wszystkie najmożliwsze sposoby, a kiedy nam się to nudzi, nie odzywamy się do siebie i cicho pod nosem nucimy lecącą piosenkę. Innym razem śpiewamy razem w niebo głosy, tak głośno, że sąsiedzi z obok mogą być nieco zdezorientowani i zmartwieni tym co się tu dzieje. Jest nas dwoje, a robimy hałas za co najmniej dwudziestu.

Kiedy jedzenie jest gotowe, ściszamy muzykę i siadamy do specjalnie przygotowanego stołu. W domu jest spokojnie, a my nie robimy niczego szczególnego, a mimo to moje serce bije, jak oszalałe. Nakładam na talerze makaron, natomiast Brad nadal miesza sos, którym po chwili polewa na ułożony przeze mnie żółtawy makaron.

Jemy posiłek i rozmawiamy o tym co ma być po nowym roku. Opowiadamy sobie wzajemnie o naszych postanowieniach noworocznych i wakacyjnych marzeniach. Brad zawzięcie tłumaczy mi kontrakt The Vamps, który sprawi, że chłopcy wydadzą album, a ja oparta łokciami o stół, wsłuchuję się w jego słowa.

Spędzamy wieczór w cudownej atmosferze, ciesząc się sobą nawzajem. Wchłaniam jego cudowny zapach, przeczesuję dłonią loki, dotykam mysiego nosa, zapamiętuję każdy, nawet najmniejszy detal. Cieszę się z każdej błahostki.Każdego jego dotyku na moim ciele. Każdego spojrzenia skierowanego do mnie. Każdego uśmiechu, którym mnie obdarza. Cieszę się z wszystkiego.

Kiedy zegar wybija 23:30, zbieramy się do wyjścia. Brad zabiera mnie na romantyczny spacer w stronę miasta. Chce abyśmy świętowali 2014 rok w jakimś wyjątkowym miejscu, dlatego teraz trzyma mnie za dłoń i ciągnie ku nieznanemu.  Spoglądam nerwowo na wyświetlacz w telefonie i sprawdzam godzinę. Mamy jeszcze 6 minut do północy.

Brad ściska bardziej moją rękę i pokazuje,że to tu. Znajdujemy się w skateparku, który najprawdopodobniej dla chłopaka jest bardzo ważny, skoro nazywa go wyjątkowym. Postanawia za nas oboje, abyśmy usiedli na najwyżej rampie, dlatego teraz pomaga mi się na nią wdrapac. Kiedy już oboje jesteśmy na górze, Brad wskazuje palcem jakiś punkt. Widzimy oświetlone Birmingham z daleka. Wygląda pięknie.

Druga dłoń chłopaka ściska moją, więc czuję, jak po moim ciele rozchodzą się motylki. To zadziwiające, że każdy jego dotyk odczuwam tak mocno. Kocham to w tym wszystkim najbardziej. Co dzień czuję jakbym się zakochiwała od nowa  w tym nieznośnym i głupim chłopaku, który stoi teraz obok mnie.

Słyszymy z daleka jak jakaś grupka znajomych odlicza sekundy do północy, więc odwracamy się do siebie, a nasze oczy przyglądają się nam z taka zachłannością jak nigdy. Z każdą sekundą, nasze ciała są bliżej siebie. Gorące oddechy mieszają się,a palce naszych dłoni łączą w jedność. Zimne wargi dotykają się w gorącym pocałunku, kiedy ludzie krzyczą ' szczęśliwego nowego roku'. Wtedy wszystko znika. Nie ma nic oprócz nas. Jest tylko Brad, ja i fruwające w powietrzu fajerwerki.

- Szczęśliwego nowego roku. - szepce Brad, kiedy przerywamy pocałunek, aby wziąć oddech.

- Szczęśliwego nowego roku. - odpowiadam równie cicho co on.

Znajdujemy się w naszym małym świecie jeszcze przez długi czas. Siedzimy oparci o belki, spoglądając w piękne gwiazdy, świecące nad nami. Pogrążeni w myślach, siedzimy w ciszy, nie mówiąc ani słowa.  Delikatny blask księżyca oświeca nasze twarze, a nikłe światło latarni, znika gdzieś przy pierwszej rampie. Z dala od naszej.

- Lubię noce. - odzywa się w końcu Brad. - Gdyby nie one, nie moglibyśmy zobaczyć gwiazd.

- Taaak, gwiazdy to naprawdę cudowne zjawiska. Nigdy nie wiesz, kiedy któraś spadnie. To tak jak ze szczęściem, bądź śmiercią. - mówię. - Nigdy nie wiemy kiedy do nas przyjdzie. NIgdy nie wiemy co nas czeka.

- Martwisz się prawda? - pyta Brad, jakby czytając mi w myślach. - Wiem, że stwarzasz pozory twardej, nie przejmującej się dziewczyny, ale znam cię i wiem,że jesteś wrażliwa. Po prostu nie wiem co ty teraz czujesz. Udajesz silną, a jest przecież inaczej. To wszystko jest takie mylące, wprowadza mnie w  zdezorientowanie.

- Rodzice powiedzieli mi coś przed świętami. Nie chciałam ci tego mówić, żeby cie nie martwić. I tak już za bardzo się mną przejmujesz.

- Co ci powiedzieli?

- Mam nowotwór. - oznajmiam najciszej jak tylko potrafię.

- Co masz?

- Nowotwór. W mojej tarczycy są komórki nowotworowe.

- Ale... ale jak to? - jąka się Brad, a z jego twarzy odpływa krew, stając się blada jaka ściana.

- Normalnie, Bradley. Mam raka.

- Obiecałaś mi mówić o wszystkim. - wyrzuca z siebie po chwili milczenia.

- Wiem, dlatego ci mówię to teraz. Nie chciałam psuć spotkania.

- Ale jak to się  ogóle stało, Nina? Przecież doktor mówił o tej operacji, o dobrych wynikach.Nic nie rozumiem.

- Okłamali mnie. I lekarz i rodzice. - odpowiadam.-  To znaczy nie powiedzieli mi do końca prawdy. Pamiętam, że w środku wizyty musiałam wyjść.Pewnie wtedy omawiano mój zabieg i rzeczywisty stan zdrowia.

- Nina, dlaczego to musiało spotkać właśnie ciebie..

- Zadaje sobie to pytanie już od kilku lat. - mówię, ale widząc przygnębienie na twarzy Brada, milknę. - Słuchaj, to nie jest tak poważne. Ludzie myślą,że jak rak to od razu trzeba umrzeć. Spokojnie, mój nowotwór nie jest złośliwy. Jedna operacja usunięcia guzków i po problemie. Przecież zabieg to nie może być coś ciężkiego, słyszysz? - upewniam się, czy mnie słucha.
Jego wzrok jest odwrócony w zupełnie inną stronę. Jest nie obecny, więc siadam na jego kolanach, dłonie kładę na jego poliki i przekręcam głowę tak, aby na mnie patrzył. Łapię jego wzrok i mówię :

-  To nie jest koniec. Obiecuję Ci, że przeżyję zabieg. Dalej będziemy tą nieidealną parą. Dalej będziemy sobie dogryzać. Dalej będziemy śpiewać w akademii. Dalej będziemy sobą.  Dalej będziemy żyć. Ja będę żywą Niną, ty żywym Bradem, rozumiesz? Obiecuję ci to. Za bardzo cie kocham, aby móc teraz odejść.

*  *  *

Wracam do domu bardziej przygnębiona, niż byłam kiedykolwiek wcześniej. Jestem smutna bez konkretnego powodu, a śmierć denerwującej muchy doprowadza mnie do płaczu. Z minuty na minutę mój stan pogarsza się i jeśli nie wysiądę z tego pociągu za więcej niż godzinę, oszaleję.
Czuję jakbym była w jakimś dziwnym transie. Przechodzę z skrajności w skrajność. Jestem wesoła i smutna jednocześnie. Wysiadam psychicznie. A wszystko przez jedną małą pigułkę. Ostatnią dawkę tego gównianego cholerstwa, które sprawia, że szaleję.

Dociera do mnie wiadomość,że jutro mam operację. Dziwne ukucie w brzuchu rozsadza mnie od środka. Nie potrafię usiedzieć w miejscu zbyt długo. Moje dłonie się trzęsą,nogi także. Osoby z boku mogą pomyśleć, że jestem narkomanką, ponieważ moje dzisiejsze zachowanie jest naprawdę dziwne.  Widzę kolejowy drogowskaz z nazwą Stevenage, więc wychodzę z przedziału i ruszam w stronę drzwi.

 Na peronie czeka  na mnie tata, który widząc w jakim jestem stanie, od razu podbiega i sadza mnie na ławce. Wyjmuje wodę z mojej torby i daje mi ją do picia. Przełykam ślinę i biorę mały łyk cieczy. Płyn roznosi sie po moim przełyku, kiedy ja biorę głębokie oddechy.

- Brałaś dziś leki? - pyta zmartwiony.

- Tak, to przez nie tato. Zaraz umrę, przysięgam.

- Nina, spokojnie. Oddychaj, zamknij oczy i nic nie mów.

- Ale to jest takie nie fair. Tato, te leki mnie wykańczają, ta choroba mnie zabija. Nienawidzę jej. - prawie krzyczę ze wściekłości.

- Nina, nie mów nic proszę. Jutro czeka nas Londyn, już po jutrze zapomnisz co to choroba.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I tak oto tym sposobem docieramy do chwili, gdy zostaje nam tylko jeden rozdział...
Jakieś podejrzenia co do końcówki, hmm?
 PLUS BŁAGAM, K O M E N T U J C I E!!!!!

A i moja odpowiedź do pewnej dziewczyny, która napisała kom pod poprzednim postem [ sądzę, ze tu przeczytasz prędzej, niż tam ] : 
Błędy z formą grzecznościową staram sie eliminować, ale mój ukochany Microsoft Word jest taki super, że jego autokorekta, poprawia mi każde CI, WAM, CIEBIE, TOBIE na wielką literę, więc jeśli komuś to przeszkadza to przepraszam. Nie jestem w stanie nad tym panować.
A drugie błędy, w sensie, że piszę w pierwszej osobie o kimś to tylko czysty przypadek i literówka, a kiedy czytam rozdział po raz ęty to mój mózg nie potrafi wyeliminować błędu, przykro mi. :>


Pozdrawiam, WIka xx
20 kom - next 
TYM RAZEM SERIO NIE ŻARTUJĘ.

sobota, 14 marca 2015

23.Odwiedziny w Birmingham






Kiedy święta się skończyły, całą rodziną wróciliśmy do domu. Czekała mnie tam poważna rozmowa. Musiałam spytać rodziców w najbardziej delikatny sposób o pozwolenie na wyjazd do Birmingham. O dziwo wyrazili na to zgodę, dlatego siedzę teraz na podłodze. Ubrania z szafy porozrzucane są po całym pomieszczeniu, a ja bezradna i załamana myślę co zabrać ze sobą. 

Pakowanie jeszcze nigdy nie sprawiało mi tylu kłopotów. Zazwyczaj brałam najwygodniejsze ubrania, wrzucałam do walizki i byłam gotowa. Teraz jest inaczej. Zwracam uwagę na to co pakuję, ponieważ ten wyjazd jest dla mnie naprawdę ważny. Spotkam się z Bradem oraz jego rodzicami. Chcę zrobić na nich wrażenie, tak dobre, jak Brad wywarł na moich.

Ponadto chłopak wspominał o tym, że szykuje dla mnie jakąś niespodziankę na sylwestrową noc, dlatego jestem podekscytowana. Muszę wybrać naprawdę ładne ubrania. Chcę się podobać chłopakowi w ten wyjątkowy czas.

Wyjmuję z szafy burgundową sukienkę przed kolano z krótkim rękawem, po czym delikatnie ją składam w kostkę. Wkładam do walizki jeszcze kilka koszulek, parę jeansów, luźne spodnie i piżamy. Bieliznę zostawiam na koniec. Kiedy moja walizka jest pełna, mogę odetchnąć. Rzucam się na łóżko i biorę głęboki wdech. Odczuwam zmęczenie, dlatego przymykam lekko oczy. Znużenie bierze nade mną górę i zasypiam.

*  *  *

Budzi mnie dźwięk alarmu, który ustawiłam sobie w telefonie zanim zasnęłam. Otwieram oczy, jednak po chwili je mrużę. Światło jest dla mnie tak ostre, że muszę je całkowicie przymknąć. Sprawdzam godzinę w telefonie i kiedy dociera do mnie, że za 50 minut mam pociąg, zrywam się z łóżka.

Idę szybkim marszem do łazienki, gdzie biorę prysznic i ubieram wcześniej przygotowane ubrania. Szary sweterek i czarne jeansy były najlepszym rozwiązaniem, dlatego aby ubranie nie wydawało się nudne, zakładam czarny naszyjnik z piórkiem i złotymi dodatkami. Na nadgarstku zawieszam bransoletkę od Brada i gdy jestem już gotowa, zaczynam suszyć włosy.

Wydają się być dzisiaj nieogarnięte i nieszczególnie chętne do współpracy. Każde pasmo kręci się w inną stronę, co sprawia, że denerwuję się jeszcze bardziej. Zrezygnowana odkładam suszarkę na drewnianą szafeczkę, przymocowaną pod parapetem i sięgam po gumkę do włosów. Rozczesuję krótsze pasma, które niegdyś były grzywką i związuje je z tyłu. 

Myję także zęby i robię delikatny makijaż. Nacieram na skórę trochę miodowego kremu nawilżającego, a następnie wyciskam z tubki na palec podkład. Nakładam cieliste świństwo na twarz, aby zakryć niedoskonałości i już po chwili starań jestem w pełni gotowa.

Mama krzyczy do mnie z dołu, informując ,że jeśli się nie pośpieszę to przegapię pociąg. Wywracam na jej uwagę oczy i z wypchaną po brzegi walizką, schodzę na parter. 

Nie mam czasu na śniadanie, dlatego biorę do torby dwie kanapki, które zrobiła mi mama oraz sok pomarańczowy z lodówki, aby móc coś przekąsić podczas jazdy. Ubieram prędko płaszcz, całuję mamę na pożegnanie, a następnie wychodzę na zewnątrz. Tata już na mnie czeka oparty o samochód. Ma dziś wolne od pracy dlatego bez problemu może odwieść mnie na dworzec. Zabiera ode mnie walizkę i wsadza ją do bagażnika, kiedy ja wsiadam na miejsce pasażera.

Droga mija nam w milczeniu. Jedynym dźwiękiem w samochodzie jest głos Nicka z BBC Radio 1, który opowiada o tym, jakie gwiazdy udało mu się wkręcić w zeszłym tygodniu. Wspomina tez coś o ubiegłych świętach i zapraszam na świętowanie sylwestra razem z jego radiem. Wywracam na to oczy i pogrążam się w myślach, zgadując co takie mógł wymyślić Brad.

- Zostawiam cię na dworcu jako ojciec, nie chcę po ciebie przyjeżdżać, będąc niedoszłym dziadkiem, zrozumiano? - upewnia się tata, a ja robię wielkie oczy.

- Tato, za kogo ty mnie uważasz? - pytam z pretensjami.

- Ja i mama ufamy Ci, dlatego nie zepsuj tego. Jeśli będziemy dzwonili, masz odbierać, okay?

- Okay, tato.

- Pamiętaj tylko jedno, nie rób niczego na co nie masz ochoty. 

- Tato, czy ty myślisz, że jadę do Brada, żeby... -to słowo nawet nie chciało mi przejść przez gardło. Halo, ja niedawno skończyłam 16 lat!

- Chodzi o to, że chłopcy teraz myślą  głównie o jednym. – tłumaczy rodzic, na co prycham.

- Brad nie jest taki. - bronię chłopaka.

- Oby, bo inaczej urwę mu jaja. - mówi tata pół żartem, pół serio.

- Spokojnie, nie martw się. Będę się odzywać, jak dojadę też dam wam znać. - zapewniam i wychodzę z auta. Tata robi to samo. Przytulamy się do siebie, lecz po chwili słyszę, jak nawołują z peronu osoby z mojego pociągu, dlatego daję tacie krótkiego buziaka w policzek, zabieram walizkę i biegnę na podziemne przejście, aby zdążyć na pociąg.

*   *   *

Od pewnego czasu pociąg zwolnił, dlatego podejrzewam, że zbliżam się do celu. Jestem podekscytowana, a zarazem przerażona i trochę skrępowana. Należę do osób, którym ciężko jest nawiązywać nowe kontakty. Często panikuję i zrażam nowe osoby do siebie, dlatego tak ważne, jest abym była teraz opanowana. Musze wywrzeć na rodzicach Bradleya dobre wrażenie. Kto wie czy spotkamy się jeszcze kiedyś, dlatego pragnę, aby zapamiętali mnie od tej lepszej strony. 

Patrzę na monitor przywieszony do sufitu wagonu, aby sprawdzić gdzie się znajdujemy. Muszę odczekać kilka sekund aż miną głupie reklamy sieci lokomocyjnej. Kiedy pojawia się mapka naszej trasy, widzę ile jeszcze zostało przystanków. Do Birmingham zachód zostały jeszcze dwa przystanki, dlatego zbieram powoli swoje bagaże. Chowam do torby książkę oraz słuchawki, po czym zakładam na szyje szalik. Kończę ubieranie się na założeniu czapki oraz mojego ukochanego płaszcza. Pociąg zatrzymuje się na dworcu centralnym rodzinnego miasta Brada, a kilkunastu pasażerów opuszcza mój wagon. W środku pozostaję tylko ja i starsza pani, która wsiadła kilka przystanków wcześniej. Spoglądam na nią, a miła staruszka posyła mi ciepły uśmiech. Odpowiadam jej tym samym i odwracam wzrok, ponieważ sytuacja nade wszystko wydaje się być bardzo niezręczna. Siedzimy w ciszy, a jedynym dźwiękiem jest odgłos pociągu ocierającego się o metalowe szyny. 

Nagle pociąg spowalnia, dlatego wstaję ze swojego miejsca i przekładam przez ramię torbę. Łapię silną dłonią rączkę od walizki, po czym kieruję się w stronę wyjścia. Kiedy pojazd ustał, wychodzę z wagonu i rozglądam się po nieznajomej stacji. Spoglądam na duży zegar, który wisi nad podziemnym przejściem. Jest godzina 13. Kręcę głową, będąc lekko zawiedziona, że Brada nigdzie nie ma, jednak kiedy mój wzrok schodzi w dół, widzę brązową czuprynę z lokami, biegnącą po schodach w moim kierunku. Zostawiam swój bagaż, nie mając w tej chwili głowy do tego, aby się o niego martwić.

Widok chłopaka tak na mnie podziałał, że teraz biegnę w jego stronę. Kiedy jesteśmy blisko siebie, otulam Brada ramionami najmocniej, jak tylko potrafię i przyciskam go do siebie. Uczucie szczęścia rozchodzi się po moim ciele, a mała łza spływa po policzku. 

- Tak strasznie tęskniłam. – szepczę przez łzy do jego ucha. 

- Ja też. – odpowiada równie cicho, a jego ręka sunie po moich plecach.

- Nie wierzę, że to się dzieje. Nie widziałam Cię tylko półtora tygodnia, a mam wrażenie, jakby upłynął rok. Co ty ze mną robisz, Brad?

- To samo co ty ze mną, Nina. – odpowiada po raz kolejny, a w moim brzuchu rodzi się jakieś dziwne, ciepłe uczucie, którego nie doświadczyłam nigdy wcześniej.

Zabieramy moją walizkę, którą bezmyślnie zostawiłam kilka minut temu. Brad splata nasze palce, natomiast drugą dłonią ciągnie rączkę bagażu. Schodzimy po woli po schodach i podziemnym tunelem, idziemy w stronę wyjścia. Kiedy wychodzimy z dworca na miasto, pogoda jest bardzo ładna. Słońce święci całkiem mocno, więc gdy patrzę w górę, razi moje oczy. Biorę głęboki oddech miejskiego powietrza i z uśmiechem na ustach, podążam za Bradem. 

Gdy jesteśmy coraz bliżej domu chłopaka, czuję ucisk w gardle. Jest mi ciężko cokolwiek mówić, a Bradley zadający ciągle jakieś pytania wcale mi nie pomaga. Stresuję się i dobrze wiem, że to po mnie widać. Moje policzki są zaróżowione, oddech jest nie równy, a wolna ręka niebezpiecznie trzęsie się. Brad zauważając moje dziwne zachowanie, zapewnia mnie, że jego rodzice nie są straszni i nie mam się czego bać. Ufam mu, więc biorę głęboki oddech i z głową podniesioną do góry, wchodzę na posesję rodziców Brada.

Budynek w którym mieszka Bradley to jednorodzinny domek, położony w spokojnej dzielnicy, nie opodal pięknego parku, który pokazywał mi wcześniej. Ma jedno piętro, dlatego bardzo przypomina mój dom w Stevenage. Elewacja domu jest brązowa, a w każdym z rogów znajduje się ciemny kawowy klinkier. Okna mają ciemne framugi, tak samo jak drzwi. Ogród wokół jest zadbany, a łyse łodygi krzewów równo przystrzyżone. Przy furtce stoi świecący renifer, a kilka metrów dalej jego bliźniak. Uśmiecham się na ten widok, jednak Brad ciągnie mnie za sobą, więc już po chwili jestem w środku.

Chłopak pomaga mi zdjąć płaszcz, po czym odwiesza go na wieszak po prawej stronie. Zdejmujemy swoje buty  gotowi na wszystko, wchodzimy do głównego korytarza, który prowadzi do salonu połączonego z kuchnia. Wnętrze jest bardzo przytulne. Na środku salonu stoi wielka skórzana kanapa ze świąteczną narzutą. Kominek umieszczony jest po prawej stronie pokoju. Wiszą na nim zielone girlandy, przeplatane z świątecznymi lampkami, natomiast pod nimi zostały przyczepione wielkie skarpety z imionami domowników.

Wchodzimy niepostrzeżenie do salonu, jednak panuje w nim pustka. Spoglądamy jednocześnie z Bradem w kierunku kuchni. Starsza kobieta przygotowuje jakieś danie w rytm radiowych przebojów, których głośność jest zbyt wysoka. Moje wrażliwe uszy reagują na to, ale staram się to zignorować. Chłopak widząc swoją mamę w takiej sytuacji, śmieje się i wyłącza radio. 

- O MÓJ BOŻE, ale się zlękłam, Brad! – beszta go mama, ale potem zauważa mnie i posyła w moją stronę ciepły uśmiech. Wyciera swoje dłonie o fartuch, po czym podchodzi do mnie.

- Dzień dobry, nazywam się Nina Turner. – przedstawiam się brunetce.

- Anne- Marie Simpson, ale możesz mi mówić Anne. – kobieta ściska moją rękę lecz po chwili puszcza ją i szczelnie mnie przytula. – Naprawdę cieszę się, ze mogę cię poznać, Nino. 

- Ja też się cieszę, że mogłam tu przyjechać. Jestem pani wdzięczna, że się pani zgodziła.

- Ależ nie ma sprawy, to sama przyjemność gościć taką milutką osobę jak Ty.

- Idę zanieść walizkę Niny na górę, nie zjedz jej mamo. – mówi Brad i zostawia nas same.

- Nina, nie wiem co ty robisz z moim dzieckiem, ani jak, ale dziękuję Ci.

- Nie bardzo wiem za co. – mówię zdezorientowana.

- Och, przecież sama dobrze wiesz jaki był zanim Cię poznał. Po tej sytuacji z Libby zachowywał się naprawdę dziwnie.

- Ach, o to chodzi. – mówię cicho. – Myślę, że ta zmiana była obupólna. On zmienił mnie, ja jego, wie pani chyba jak to jest.

- Jaka pani? Mówi mi Anne.

- Ale to takie dziwne. –tłumaczę, ale pani Simpson nie znosi sprzeciwu, więc poddaję się i więcej nie walczę.

- Przestań, jesteś już prawie dorosła, możesz do mnie mówić po imieniu.

- No dobrze..- waham się przez chwilę, jednak ulegam wzrokowi kobiety i wymawiam jej pierwsze imię. – Anne

- Jak minęła podróż? – pyta, wyłączając piekarnik.

- Bardzo dobrze. Pierwszy raz jechałam tak daleko sama, ale przeżyłam. – śmieję się sama z siebie, a Anne dołącza. – Może pomogę?

- Właściwie to tak, możesz rozstawić talerze? – pyta, na co kiwam twierdząco głową. – Stoją tutaj, po mojej lewej stronie. Ja w tym czasie wyjmę pieczeń. Mam nadzieję,że lubisz kurczaka z warzywami.

- Oczywiście.

Jemy kolację, kiedy wraca z pracy tata Brada. Przedstawiamy się sobie nawzajem, po czym przy stole ucinamy sobie krótką pogawędkę. Pan Derek jest prezesem jakiejś firmy sprzedającej samochody w samym sercu miasta. Opowiadał mi chwilę czym się zajmuję, więc słuchałam go z zainteresowaniem. Kiedy kolacja mija, Brad zaprowadza mnie na górę do swojego pokoju. Jest już dość późno, więc nie będziemy nigdzie szli, poza tym podróż mnie zmęczyła, więc najchętniej położyłabym się i nic nie robiła.

- Bardzo jesteś zmęczona? – pyta Brad.

- Troszkę. – odpowiadam, a potem, jak na zawołanie, ziewam.

- Nina, jest już 19, brałaś leki? – pyta ponownie, tym razem zmartwiony chłopak.

- Nie, nie brałam. – mówię, siadając na jego wielkim łóżku. – Będziesz ze mną spał?

- Jeśli chcesz, jasne. – odpowiada na moje pytanie, po czym siada obok. – Weź tabletki, bo potem uśniesz i nic z tego nie będzie.

- Ale mi się nie chce, jejuuu. – przeciągam się, kładąc plecy na łóżko. – Podasz mi kosmetyczkę?- pytam, podciągając się na łokciach.

- Jasne. – chłopak kiwa głową i schodzi s łóżka. Otwiera moją walizkę, po czym wyjmuje różową kosmetyczkę i podaje mi ją. – Pójdę po wodę, zaraz wracam.

Gdy Brad zostawił mnie samą, postanawiam wyjąc z kosmetyczki lekarstwa. Przeciągam zamek i wyciągam listek jednych tabletek, a potem drugim. Wyjmuje po dwie pigułki i zostawiam je na nocnej szafeczce. Następnie chowam kosmetyczkę do walizki, a w tym samym czasie Brad wraca do pokoju. Podaje mi szklankę, więc łykam po kolei wszystko co wcześniej przygotowałam. Kiedy to robię, Brad bacznie mi się przygląda, więc nieco się peszę.

- Nie patrz tak na mnie.  – burczę

- Po prostu się zastanawiam. – tłumaczy, jakby wyrwany z zamyślenia.

- Nad czym? – pytam ciekawa, nadal pijąc wodę.

- Co w tej chwili czujesz? Za 6 dni masz tak ważną operację, a siedzisz w moim pokoju rozluźniona.

- Jestem naprawdę dobrej myśli, mimo całego zagrożenia.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, słysząc to z Twoich ust, Nina.- mówi, siadając bliżej mnie. Oboje kładziemy się na łóżku, wtuleni w siebie. – Martwię się, tak czy siak.

- Przestań, Brad. Nie psujmy sobie spotkania jakąś głupota.

- Twoja choroba to nie głupota.

- To fakt, ale nie jest też najważniejsza! – tłumaczę. – Teraz najważniejsi jesteśmy my. Ty i ja i to co jest teraz. Zapomnijmy na te trzy dni o mojej chorobie, okej? 

-Okej. Kocham Cię. – wyznaje Brad i składa czułego całusa na czubku mojego nosa.

- To łaskocze głupku!- krzyczę, gdy Brad całuje mnie po raz kolejny.

- A tutaj tez cię łaskocze? – pyta, kiedy jego usta zjeżdżają po woli na skórę szyi.

- T-tak.- jąkam się.

- Teraz też? – pyta, a jego usta mocno ssą moją skórę. Uczucie, które mi przy tym towarzyszy jest palące. 

Czuję, jak moja skóra staje się gorąca, a oddech nierówny. Brad znacznie się do mnie przybliża, więc leżymy teraz naprawdę blisko siebie. Jego ręce błądzą po moim ciele, rozpalając je do czerwoności. Ustami powraca do moich warg, na których składa czułe pocałunki. Na początku delikatnie je muska, jakby pytając o pozwolenie, a gdy czuje, że podoba mi się to i odwzajemniam je, chłopak robi śmielsze ruchy. Jego wargi tym razem mocniej napierają na moje, więc pocałunki z sekundy na sekundę stają się coraz bardziej namiętne. Prawda dłoń chłopaka powoli sunie po moich plecach, zatrzymując się na pośladku. Lekko go ściska, po czym odwraca nas tak, że leżę prosto na plecach, a Brad podtrzymując się łokciami, pochyla się nade mną. Ponownie składa pocałunki na mojej szyi, natomiast jedna z dłoni wędruje pod mój sweterek. 

Czuję się w tej chwili skrępowana, jednak nie zwracam uwagi Bradowi i pozwalam mu kontynuować poznawanie mojego ciała. Kiedy chłopak podwija mój sweterek, mój brzuch jest odkryty i dobrze widoczny. Usta Brada delikatnie dotykają skóry na nim, co budzi we mnie lęk. Odsuwam głowę Brada od mojego ciała, poprawiam sweterek i wstaję z łóżka.

Brzuch to mój najsłabszy punkt, zaraz po nogach. Ponadto, gdy jestem w zaawansowanym stadium brania leków, skutki uboczne bardzo się nasiliły, więc mój brzuch zaczął odstawać bardziej niż wcześniej. Dlatego noszę luźniejsze ubrania niż wcześniej. Dlatego topię się w za dużych koszulkach i swetrach. Nie chcę, aby to było widoczne.

Zdziwiony Brad, podchodzi do mnie i spogląda prosto w moje oczy. Schylam głowę, odwracając wzrok, jednak chłopak łapie delikatnie moją brodę i podnosi głowę do góry. 

- Zrobiłeś coś nie tak? – pyta.

- Tak, mój brzuch… - zaczynam, jedna chłopak mi przerywa.

- Co z nim nie tak? 

- Jest za duży, nie możesz na niego patrzeć.

- O czym ty mówisz? Jesteś piękna. Nie chcę wieszaka, wolę Ciebie z twoimi wszystkimi wadami i pięknymi krągłościami, słyszysz co do ciebie mówię? Chcę Ciebie i tylko ciebie! 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Trzymajcie i cieszcie się z tego wszyscy, albowiem zostały jeszcze 2 rozdziały TRA.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Kolejny rozdział nie wiem kiedy się pojawi, możliwe ze dopiero w kwietniu, bo kolejne weekendy nie będzie mnie w domu. 

Plus mam pytanie: Co robię nie tak, że jest tak mało komentarzy? Znudziła Wam sie ta historia czy co? Serce mnie boli bo wcześniej komentowaliście z takim zapałem, a teraz było ledwo 10 kom eh :/ Szkoda, naprawdę bo mam wrażenie,że piszę tylko dla siebie i dwóch czy trzech osób. :c

pozdrawiami, WIki xx

15 kom - tylko o tyle proszę , błagam, cokolwiek.