piątek, 27 lutego 2015

21.Obietnica




                         

Nowy tydzień w The Royals Academy nie trwa nawet pięć dni. Od środy będziemy zwolnieni z wszystkich lekcji, a już po południu każdy z nas będzie mógł opuścić szkołę i wrócić do niej dopiero po nowym roku. Jestem podekscytowana na myśl o świętach, jednak sylwester wzbudza we mnie trochę niepokoju, ponieważ dwa dni po tym będę musiała pojechać do kliniki, gdzie odbędzie się zabieg.

Chodzę od niedzieli cała rozkojarzona, głęboko pochłonięta nieustępliwymi myślami, które zakrzątają mój umysł. Co dzień wieczorem, kiedy próbuję zasnąć, w mojej głowie pojawia się obraz mnie na stole operacyjnym. Boję się 3 stycznia bardziej niż egzaminów wstępnych do akademii.
Moja choroba jest rozwinięta tak bardzo, że laserowe, wręcz bezbolesne usuwanie guzków jest niemożliwe. Jedyną szansą dla mnie jest operacja. Jednak problem tkwi w tym, że takie zabiegi, jak ten, który będę miała, wiąże się z ogromnym ryzykiem. W najgorszym przypadku mogę umrzeć, lecz staram się o tym nie myśleć. Wierzę, że wszystko pójdzie dobrze i po operacji obudzę się, jak nowo narodzona i zdrowa.


 *   *   *


Dziś wtorek, więc nikt nie dostał pracy domowej. Nauczyciele są na tyle łaskawi, że nic nie zadają nam na święta, dlatego gdy słyszymy ostatni dzwonek w tym roku, wszyscy są szczęśliwi. Uczniowie z radiowęzła puszczają w głośnikach kolędy, a nauczycielki tanecznym krokiem wracają do pokoju. 

Atmosfera w szkole rozluźnia się i nie czuć już tego spięcia i zdenerwowania. Nikt nie musi przejmować się testem, czy kartkówką, żadnym projektem edukacyjnym, odpowiedzią ustną czy praca domową. Wszyscy są tacy radośni i uśmiechnięci, dzięki czemu szkoła wydaje się być zupełnie innym miejscem niż dotychczas.

Kończę ostatnią lekcję i razem z Anną czekamy na chłopaków, którzy powinni za chwilę się zjawić. Wczoraj podczas obiadu umówiliśmy się, że po południu wyjdziemy na ostatni wspólny spacer w tym roku. Tris zaproponował lodowisko i gorącą czekoladę, więc wszyscy przystaliśmy na jego pomysł. 
 
Kiedy rozmyślałam o tym, gdy zasypiałam, pomyślałam, że przyszedł  czas, aby im coś powiedzieć. Brad poparł moją decyzję, więc wierzę, że postępuję słusznie. Teraz kiedy będę miała operację, zorientują się, że coś jest nie tak, dlatego wolę, aby dowiedzieli się o mojej chorobie ode mnie.
A poza tym, że Ann i Tris nie wiedzą o mojej chorobie, jest coś jeszcze. Odkąd wróciłam z kliniki, nie rozmawiałam z Bradem zbyt wiele razy na osobności. Najczęściej wymieniałam z nim krótkie zdania podczas przerw lub przez telefon. Poniedziałek był zabukowany na nasze pasję, więc się nie spotkaliśmy, ponieważ ja byłam w kole literackim, a Brad razem z chłopakami miał próbę do jakiegoś występu.

- Czemu się tak spóźniliście? – pyta Anna zerkając na zegarek.

- Pan Smith nas zatrzymał i poprosił o to, abyśmy zagrali jakąś kolędę na jasełkach. – tłumaczy blondyn.

- Co zaśpiewacie? – dopytuje ciekawa.

- Standardowo cichą noc. – odpowiada Brad i wita się ze mną.

Daje mi delikatnego całusa w policzek i łapie za rękę. Razem schodzimy na dół do szatni i przebieramy się. Po drodze do akademiku Anna i Tristan nie szczędzą nam głupich komentarzy odnośnie naszej pary, a Brad  nie chcąc być gorszy, odpowiada im tym samym. Natomiast ja śmieję się z ich żartobliwej dyskusji i w miarę spokojnie, trzymając Brada za dłoń, wracam do swojego pokoju.

*   *   *


Nie mając pojęcia, jak się ubrać na łyżwy, wybieram zwyczajny burgundowy sweterek i jeansy. Rozczesuję splątane przez wiatr włosy, po czym związuję przeszkadzające kosmyki do tyłu, tworząc tak zwaną agatkę. Na nogi wkładam wygodne czarne kozaczki, które pasują idealnie do sweterka. W międzyczasie dostaję powiadomienie na telefon o lekach, więc wyjmuję z szafki kilka tabletek i łykam je, popijając zimną wodą. Sprawdzam jeszcze czy aby zabrałam portfel i rękawiczki, a następnie zakładam płaszcz i szalik. Zamykam drzwi od pokoju na klucz i biegnę na dziedziniec przed akademikiem, gdzie umówiłam się z Bradem. 

Podczas krótkiego truchtu zastanawiam się nad tym, jak powiedzieć przyjaciołom o swojej chorobie. Ponadto muszę wspomnieć także o operacji, o której Brad niestety nic nie wie. Mam jedynie nadzieję, że kiedy im to powiem, nie będą na mnie źli. Nie zniosłabym tego.

Poprawiam na szyi swój komin oraz włosy, jednocześnie czekając na Brada. Jak zwykle jestem przed umówionym czasem, więc mam jeszcze czas na to, aby ułożyć sobie scenariusz naszej rozmowy. Ciągle też myślę nad tym, czy nie powiedzieć o tym Bradowi. Może gdyby wiedział, jaki mam zamiar to pomógłby mi?

- Czemu mnie to nie dziwi.- mówi Brad, podchodząc do mnie. Przytula się i całuje mój policzek, po czym zwyczajnie się odsuwa. Patrzę na niego zdezorientowana, nie wiedząc o co mu może chodzić.

- Co?

- Co ‘’co?’’? – pyta chłopak.

- Co Cię nie dziwi? 

- To, że jesteś przed czasem.

- Och. – wzdycham.

- Co się dzieje Nina? Jesteś ostatnio jakaś zamyślona. Wiem, że nie mieliśmy dla siebie ostatnio zbyt dużo czasu… - zaczyna się tłumaczyć, lecz mu przerywam.

- Nie tłumacz się , wszystko rozumiem, naprawdę i nie mam Ci tego za złe oczywiście. 

- Jest coś co cię dręczy?

- Tak. – odpowiadam. – Nie, to znaczy tak, ale nie będę mówić o tym teraz.

- Więc kiedy? – naciska.

- Ugh chcę powiedzieć Annie i Tristanowi o mojej chorobie.

- Jesteś pewna?

-Tak.

- Z jakiegoś konkretnego powodu chcesz im o tym powiedzieć? – dopytuje.

- Dowiesz się potem.

- Ugh, okej. – przytakuje Brad.

- Nie złość się. – mówię, szturchając go w żebra. Posyła mi blady uśmiech i łapie za rękę. Razem idziemy pod bramę akademii i tam czekamy do czasu, aż przyjdzie Ann z Trisem.


*   *   *


Lodowisko, na którym jesteśmy jest ogromne i najprawdopodobniej największe jakie kiedykolwiek widziałam. Wokół tafli lodu rosną drzewka, przyozdobione niebieskimi lampkami. Przy wejściu stoją ogromne głośniki, z których starszy pan puszcza świąteczne przeboje. Wszyscy łyżwiarze, ci profesjonalni, a także amatorzy cieszą się dobrą pogodą i korzystają z niej najlepiej, jak tylko potrafią. Jedni ścigają się kto pierwszy okrąży całe lodowisko, inni ledwo trzymając się barierek, próbują stawiać pierwsze łyżwiarskie kroki. Zakochane pary jeżdżą po woli, trzymają się za ręce i patrząc sobie w oczy. Od czasu do czasu wpadają na jakieś osoby, więc od razu przepraszają, lecz potem znów robią to samo, powtarzając swoje błędy. Kręcę głową przyglądając się tym ludziom i z obawą wchodzę na śliską taflę lodu.

Łyżwy to zdecydowanie nie moje powołanie. Jeździłam na nich może dwa razy w życiu i szczerze mówiąc nie wspominam tego zbyt dobrze. Pamiętam, jak wracałam do domu cała poobijana w siniakach i małych ranach ze strupkami. 

Kiedy stoję już pewniej na lodzie Brad łapie mnie za dłonie. Zaczyna ruszać nogami, raz jedną, raz drugą. Próbuję naśladować jego ruchy, jednak siła grawitacji i moja zła koordynacja ruchowa nie pozwalają mi i nadzwyczajnie się przewracam. Słyszę z dołu, jak Bradley się ze mnie śmieje, więc posyłam mu piorunujące spojrzenie i odtrącam jego rękę, którą wystawił, aby pomóc mi wstać. Chaotycznym ruchem podjeżdzżam do barierki i stoję tam przez dłuższy czas, patrząc jak Tristan robi piruet razem z moją przyjaciółką. Uśmiecham się na ten widok, jednak gdy Brad podjeżdża do mnie z tym swoim uśmieszkiem, mina mi zrzednie. 

- Zostaw mnie. – mówię obrażona.

- Nie wiedziałem, że nie potrafisz jeździć, przepraszam. – tłumaczy się, podjeżdżając jeszcze bliżej. Przytula mnie do siebie i delikatnie całuje w czoło. -  Nie dąsaj się tylko chodź, czeka nas długa lekcja jazdy. 

- A w życiu. – od razu przeczę. – O wiele bezpieczniejszą opcją wydaje się być oglądanie was z tej odległości.

- Nie daj się prosić. – mówi, łapiąc mnie za dłoń. Przyciąga mnie do siebie i powoli pokazuje, co powinnam robić. – Nie jeździłaś nigdy na rolkach? – pyta, a ja przeczę. – To bardzo proste, naprawdę. Musisz tylko poruszać nogami na zmianę. Raz prawa, raz lewa i tak w kółko, a jak się rozpędzisz, po prostu nic nie rób, będziesz wtedy jechała. 

- Mówisz, że to proste.Nie znasz mojej koordynacji ruchowej, jest słabsza niż ty z matmy. – dogryzam mu, a on robi minę, jakby nie wierzył w to co powiedziałam.

- Przegięłaś Turner. – mówi mrużąc oczy i kręcąc z dezaprobatą głową. 

- Przegięłam? Simpson, nie rozśmieszaj mnie!

- Pożałujesz tego! – odpowiada i ciągnie mnie za sobą co raz szybciej. 

Ledwo nadążam ruszać nogami, ponieważ Brad pędzi po lodowisku, jak szalony! Krzyczę i piszczę ze strachu, ale chłopak wydaje się być niewzruszony moimi prośbami. W końcu wymawiam wyraźnie przepraszam, więc Brad się gwałtownie zatrzymuje. W padam na niego,będąc zaskoczona jego nagłym ruchem i przewracam nas oboje. Leżymy na tafli, a przejeżdżający obok nas ludzie patrzą i śmieją się. 

- Teraz powinnaś mnie pocałować, wiesz?

- A to dlaczego? – pytam ciekawa.

- Nie oglądasz komedii romantycznych?! Nina, jestem zawiedziony Twoją postawą. – kręci głową, udając dezaprobatę.

- Cóż, życie to nie film, a poza tym nie można mieć wszystkiego, czego się chcę, więc aby trzymać się reguły, nie pocałuję Cię.

- Jesteś dla mnie taka niedobra.

- Życie. – odpowiadam, wzruszając ramionami. W tym samym czasie podjeżdżają do nas Anna z Tristanem. Pomagają nam wstać i się otrzepać ze śniegu.

- Zakochańce szaleją nam na lodowisku. Chcecie się zabić? – pyta Tristan, pół żartem, pół serio.

- To wszystko jego wina, on jest jakiś psychiczny. – odpowiadam,żartując.

- I kto to mówi? – dogryza Brad, na co pokazuję mu język. – Krowa ma dłuższy i się nie chwali.

- Co za dzieci.- komentuje Tristan, po czym wybucha śmiechem.

Jeździmy jeszcze przez chwilę, jednak szybko rezygnujemy z łyżew, ponieważ pogoda się pogarsza. Robi się co raz bardziej zimno, więc oddajemy łyżwy i idziemy na gorącą czekoladę. Anna proponuję jedną z najlepszych pijalni czekolady w Londynie, w której ceny nie są wysokie, więc przystajemy na jej pomysł i w zwartym szyku podążamy ku lokalowi.

Po drodze nie włączam się do rozmowy, w głowie układam po raz kolejny scenariusz rozmowy i kiedy stajemy przed drzwiami naszego celu, czuję  w brzuchu ucisk. 

- Panie przodem. – mówi Tristan, wpuszczając Anne i mnie na początku.

Siadamy przy jednym z stolików i czytamy menu. Każdy z nas wybiera gorącą czekoladę i jakieś ciasto, bądź muffinkę. Kelnerka szybko realizuje nasze zamówienie i już po kilku minutach możemy cieszyć się pięknie wyglądającym ciastkiem i cudownie pachnącą czekolada.

- Fajnie było na lodowisku, prawda? – pyta Anna, zaczynając rozmowę.

- Jasne, gdyby nie ten obok. – odpowiadam wskazując na Brada.

- Dzięki Nina, ja też Cię bardzo kocham.

- Spoko. – mówię i biorę gryza czekoladowej babeczki z waniliowym nadzieniem.

Kosztujemy naszych smakołyków i rozmawiamy na błahe tematy. Co chwila wybuchamy śmiechem, słysząc nieśmieszne żarty Brada. Zabawia nas sucharami z internetu, które nie mają prawa nas śmieszyć, jednak są tak głupie, że grzechem  byłoby chociaż się nie uśmiechnąć. Kiedy rozmowa zbacza na poważniejsze tematy, postanawiam zareagować i w końcu wyjawić im mój sekret. Biorę głęboki wdech i zaczynam:

- Muszę Wam o czymś powiedzieć. – poważny ton mojego głosu sprawia,że przyjaciele patrzą na mnie jak na kosmitkę. Uśmiecham się do nich i kontynuuję. – Kiedy się poznaliśmy we wrześniu, nie powiedziałam Wam o sobie wszystkiego. I proszę was bardzo, nie bądźcie na mnie za to źli. Postawcie się na moim miejscu,a dopiero potem powiedzcie,okay?

- OK.- przytakuje Anna, a jej mina pozostaje nieodgadniona.

- Więc od 12 roku życia choruję na niedoczynność tarczycy. – mówię i przez moment patrzę na twarze przyjaciół. Są zaskoczeni.- Biorę różne leki, które mi pomagają z tym walczyć. To nie jest zbyt groźna choroba, ale skutki leczenia jej tak. Nadchodzi Boże Narodzenie, więc chcę Wam wszystko wyjaśnić i nie mieć przed Wami żadnych tajemnic. Te wszystkie zmiany w moim wyglądzie, czy charakterze to skutki uboczne leków, więc przepraszam Was za co piątkowe humorki. Ale mówię Wam też to dlatego, że właśnie nadszedł najbardziej ryzykowny moment w leczeniu mojej choroby. Chcę żebyście byli świadomi, że 3 stycznia będę miała operację usuwania guzków z tarczycy. To dość prosty zabieg, ale jego konsekwencje są naprawdę groźne. 

- Możesz umrzeć? – wtrąca Tristan.

- Tak. – odpowiadam cicho, a w ich oczach coś gaśnie. Nie ma już wesołych iskierek.A ja nie mam na tyle odwagi, aby spojrzeć na Brada siedzącego obok. Chłopak jest cichy i słychać tylko jego oddech.

- Muszę wyjść na chwilę, przepraszam. – mówi Bradley i zakłada na siebie kurtkę. Patrzę na niego z tęsknotą i już wiem.

Od teraz nic nie będzie takie same.

- Dlaczego zgodziłaś się na taką operację? – pyta z wyrzutem Anna. – Skoro ta choroba nie jest złośliwa to po co ryzykujesz życie?

- Jestem nieletnia, więc to rodzice wyrazili ostatecznie zgodę. – wyjaśniam spokojnie. – Przepraszam Was, że nie powiedziałam tego wcześniej, ale nie mogłam. Czułam, że zmienilibyście swój stosunek do mnie. Wiem, jak jest z Bradem. 

- On wiedział? – pyta zaskoczony Tristan.

-Tak, ale tylko o chorobie. O operacji dowiedziałam się w sobotę, nie rozmawialiśmy o tym w tym tygodniu.

-Och. – wymyka się z ust blondyna.

- Dobrze, Nino. Rozumiem Cię i naprawdę cieszę się,że powiedziałaś nam o tym. Będziemy trzymali za ciebie kciuki. Wierzę,że operacja się uda. – mówi Anna i podchodzi do mnie, przytulając się.

- Kocham was tak bardzo. – odpowiadam. – I naprawdę muszę być dobrej myśli, nie pozwólcie mi zwątpić w umiejętności lekarzy, błagam was. Potrzebuję waszego wsparcia w tej chwili bardziej, niż czegokolwiek innego.

- Wiesz, że możesz na nas liczyć o każdej porze dnia i nocy. – odzywa się Tristan. – Ale teraz powinnaś pójść i porozmawiać z Bradem. 

Kiwam głową na zgodę i zakładam płaszcz. Owijam niezdarnie szalikiem swoją szyję i wychodzę na zewnątrz. Wiatr mocno wieje, sprawiając, że szybko się zapinam. Rozglądam się dookoła, aby zobaczyć gdzieś Brada, lecz nigdzie go nie ma. Dopiero po chwili widzę, jak siedzi na jakimś murku po drugiej stronie ulicy, chowając twarz w dłoniach. 

Biegnę w stronę przejścia dla pieszych i na zielonym świetle przechodzę na drugą stronę. Na początku biegnę, lecz gdy zbliżam się do chłopaka, moje kroki robią się co raz wolniejsze. W końcu przysiadam się do niego i delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu.

- Brad…- zaczynam cicho, ale on nie reaguje. – B - rad, odezwij się, błagam. 

- Co mam ci powiedzieć? – burczy pod nosem.

- Cokolwiek, błagam. – proszę go, a w moim oczach pojawiają się łzy. Nienawidzę tego, gdy ktoś mnie ignoruje w taki sposób.

- Nina, jestem zawiedziony. Naprawdę bardzo zawiedziony. Obiecałaś mi tamtego dnia,że będziesz ze mną szczera. Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej o operacji?

- Kiedy miałam Ci powiedzieć? Jak śpiewałeś, a może jak jeździliśmy na łyżwach?!

- Miałaś do tego tyle okazji.

- No tak, to moja wina. Zawsze to ja robię coś źle. – zdenerwowanie bierze nade mną górę, więc wstaje i prawie wydzieram się na chłopaka.  – Ugh, nie kłóćmy się o takie rzeczy, nie w tej chwili.

- Nino, boję się o ciebie, cholernie się o ciebie boję. – mówi chowając ponownie twarz w dłoniach. – Jeśli ty umrzesz i ja ciebie stracę to co wtedy? – pyta, podnosząc się z murku. Staje naprzeciw mnie. Swoimi dłońmi dotyka moich ramion i wzrokiem przepełnionym strachem i smutkiem spogląda w moje oczy. – Nie mogę Cię stracić, rozumiesz? 

- Nie stracisz. – odpowiadam.

- Obiecaj to.

- Obiecuję.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten rozdział to jakaś M A S A K R A. Przepraszam :<
 Po prostu ostatnio nie mam ochoty na pisanie, nie czuję się zbyt dobrze i mam wrażenie,że zepsuję końcówkę tego fanfiction eh..

+ jeśli ktokolwiek czyta tą notkę autorką to chcę Wam powiedzieć,że niektórzy pisząc w komentarzach, że rodzice Niny coś ukrywają przed nią, mają rację! :]

Pozdrawiam, Wiki x

20 kom - piszę nexta


piątek, 20 lutego 2015

20. Wizyta u lekarza





Jadąc do Stevenage autobusem mam dużo czasu do tego, aby przemyśleć kilka spraw. Mój związek z Bradem wygląda idealnie. Nie kłócimy się praktycznie o nic. Czasem zdarzają nam się małe sprzeczki o jakieś głupie drobnostki typu kto wybiera film, albo co będziemy dzisiaj robić. Ten spokój mnie przytłacza, ponieważ wiem, że niedługo wydarzy się coś złego. Taka kolej rzeczy, że gdy wszystko wiedzie się po Twojej myśli i mówisz, że jest idealnie to coś się popsuje. W życiu każdego z nas będzie burza, huragan lub trzęsienie ziemi – to nieuniknione.

Słyszę dźwięk przychodzącego smsa, więc wyrzucam tamte myśli z głowy i szukam w torbie swojego telefonu. To wiadomość od Brada.

Od : Bradzio :*

Już tęsknię. Napisz, jak będziesz w domu.


Czytając wiadomość na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Myślę o tym, jaką jestem szczęściarą mając Brada. Nasza znajomość nie zaczęła się zbyt kolorowo. Nie wpadliśmy na siebie na szkolnym korytarzu. On nie pozbierał moich książek i nie umówił się ze mną na randkę. Nasza miłość rodziła się wolno. Z każdym dniem czuliśmy więcej i właśnie to czyni naszą miłość wyjątkową.

Pomimo tego,że odkąd jesteśmy razem Brad bardzo się zmienił  to nadal pozostawało w nim trochę tego suchego humoru i ciętego żartu. Lubi żartować ze mnie i mojej niezdarności tak często, jak to tylko możliwe, jednak kocham to  w nim. Bez tego mój Brad nie byłby moim Bradem.

Odpisuje pośpiesznie na smsa i wkładam telefon z powrotem do torebki. Widzę już Stevenage, dlatego przewieszam torbę na ramię i wstaję z miejsca. Kieruję się w stronę wyjścia i kiedy autobus staje, kierowca  otwiera drzwi, a ja wysiadam. 

Jest dopiero 18 godzina, a na dworze jest już ciemno. Wiatr owiewa moją twarz, a mróz sprawia, że każdy mój krok po śniegu skrzypi. Marszczę brwi na ten okropny dźwięk i wyjmuję telefon, aby sprawdzić czy nie dzwonił do mnie tata. Kiedy tylko podnoszę słuchawkę do ucha, nadjeżdża tata. Posyłam mu promienny uśmiech i wsiadam do samochodu.


- Jak tam córcia? – zagaduje, włączając radio. W tle lecą już świąteczne piosenki.

- Dobrze. – odpowiadam zgodnie z prawda. – Poprawiłam się z matematyki. Teraz moja średnia jest na solidną piątkę. Pan Ruderproof nie będzie musiał mi podciągać oceny na drugi trymestr.

- To świetnie! Czemu nie powiedziałaś nam tego wcześniej?

- A tak jakoś wypadło mi z głowy.

- Ale o jutrzejszej wizycie pamiętasz, tak?

- Tak, tak. Zapisałam sobie w telefonie przypominajkę. – wyjaśniam, a tata śmieje się i kręci głową.

- Co wy byście teraz robili bez tych telefonów?



                                                                        *    *    *


19 grudnia nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Siedzę na tylnym siedzeniu samochodu opatulona grubym szalikiem i równie ciepłym płaszczem. Na dworze jest zimno, więc kiedy tata mówi coś do mamy, stojąc przed frontowymi drzwiami, z jego ust wylatuje para. Na szybach widać przeróżne wzory, które namalował mróz. Dotykam palcami odzianymi w rękawiczki jednej z szyb samochodu i rysuję na niej kreskę, a potem kolejne. W efekcie czego wychodzą poplątane esy - floresy. Ze złością ścieram je nadgarstkiem i już spokojnie czekam na rodziców.

Jedziemy za chwilę do kliniki. Tata od samego rana zapewnia mnie, że są to rutynowe badania, które po prostu trzeba wykonać, jednak coś mi podpowiada, że to co mówi tata nie do końca musi być prawdą. Jestem zdenerwowana i zmartwiona. Wszystko dziś mnie irytuje i zachowuję się, jakbym wstała lewą noga.Lecz biorąc pod uwagę moje zachowanie sprzed kilku dni, to te dzisiejsze nie różni się zbytnio.

Zauważyłam radykalne zmiany w swoim zachowaniu. Nic mi się nie chce, nie mam ochoty na naukę, staję się bardziej kłótliwa,a wieczorem przechodzą przeze mnie stany depresyjne. W dodatku przytyłam cztery i pół kilograma, co podłamuje mnie jeszcze bardziej. Brad nic nie mówi na moje zachowanie, jednak widzę, że co i raz gryzie się w język, aby mnie nie zdenerwować bądź urazić.

Odkąd wie o mojej chorobie stał się bardziej wyrozumiały i rozumie pewne rzeczy w moim zachowaniu. Lecz kiedy nieświadomi przyjaciele widzą co się ze mną dzieje,otwarcie wszystko komentują. Nie szczędzą ostrych słów i wprost mówią co im nie pasuje.

Chciałabym im o tym powiedzieć, ale gdy tylko przypominam sobie, jak wiele mnie kosztowała wtedy rozmowa z Bradem, od razu z tego rezygnuję. To za dużo. A do póki choroba jest niegroźna, mogę ją ukrywać tyle, ile chcę.

Kiedy tak rozmyślam, nawet nie zauważam, jak wjeżdżamy do miasta. Przemykamy przez zapełnione ulice Londynu, które przyozdabia delikatny śnieg. Wśród wystaw migoczą światełka lamp, a wokół nich powieszone są girlandy. Figurki św. Mikołaja chowają się za wielkimi, tekturowymi pudełkami, które mają przypominać prezenty. Gdzieniegdzie widać napis Merry Christmas, a na drzewkach posadzonych wzdłuż ulicy wiszą lampki. Choć na zewnątrz jest jasno to i tak światełka są włączone. Całość wygląda cudnie i muszę przyznać, że wprawia mnie w świąteczny nastrój tak bardzo, że jak głupia uśmiecham się do szyby.


- Co się tak uśmiechasz? - pyta mama, odkręcając się do tyłu w moją stronę.

- A nic, nic... - odpowiadam i dalej wpatruję się na widok za szybą,lecz mama nie odpuszcza i nadal na mnie patrzy. - A Ty czemu się tak uśmiechasz?

- Bo chcę Cię zabrać dziś na zakupy. Co Ty na to? -proponuje podekscytowana rodzicielka.

- Jasne, fajny pomysł. - przytakuję i uśmiecham się do niej szczerze po raz pierwszy odkąd się zobaczyłyśmy.

- N maila dostałam katalog promocyjny z reserved, może tam pójdziemy,hm? - mama próbuje podtrzymać ze mną rozmowę, lecz ja tylko kiwam głową.

Wiem co kombinuje. Chce odciągnąć moje myśli od tego,że zaraz będziemy w klinice. Zna mnie doskonale i zdaję sobie z tego sprawę, że prześwietla mój umysł w tej chwili na wylot. Jest świadoma tego, że cholernie się boję tych badań. Doceniam to co robi, to szlachetne z jej strony, albo i nie. Może robi to tylko z poczucia obowiązku, nie wiem. Nie znam się na ludziach tak bardzo jak na przykład Anna czy Natalie.

Zbliżamy się do kliniki, więc tata trochę zwalnia, a mama odwraca się w moją stronę. Posyła mi troskliwe spojrzenie i łapie moją rękę.

- Wszystko będzie dobrze, nie martw się tak kochanie. - uśmiecha się do mnie promiennie, więc ja także odpowiadam jej czymś co miało być uśmiechem.

 Obawiam się,że wyszedł tylko blady grymas.Tata parkuje swój samochód najbliżej wejścia do kliniki, jak się tylko da. Piszę szybko smsa do Brada informując go o wejściu do kliniki, po czym wyłączam telefon i pakuję go do torby.

Poprawiam czapkę na głowie, a następnie wychodzę z samochodu. To samo robią rodzice, wiec po chwili zmierzamy ku recepcji. Tam rozbieramy się z naszych kurtek,a na nogi zakładamy specjalne okrycia. Potem, jak mantrę wykonujemy kolejne czynności ; idziemy do izby przyjęć, gdzie panie rejestrują moje przybycie do kliniki, potem idziemy wykonać badania krwi, wracamy do recepcji, gdzie dostajemy dalsze wskazówki i tak mija nam prawie cały poranek, aż w końcu nadchodzi czas na wizytę u doktora, który opowie nam o wynikach.

Moje ręce trzęsą się tak mocno,że nie potrafię utrzymać nawet plastikowego kubeczka z wodą. Połowa jego zawartości ląduje na podłodze, więc wyciągam chusteczki higieniczne i wycieram mokrą plamę.

- Turner Nina proszona jest o wejście na salę. - słyszę głos asystentki doktora i od razu się spinam.

A więc czas tam pójść i dowiedzieć się o wynikach. Jestem mentalnie przygotowana na najgorsze, więc jeśli dowiem się czegoś złego, nie mogę się załamać. Jestem silna!

- Witam, jak tam zdrówko, Nino? - pyta uprzejmie lekarz.

- Dzień dobry, bywało gorzej.

- Mamy wyniki państwa córki. - mówi ponownie, lecz tym razem do moich rodziców. - Ta cała sytuacja jest bardzo skomplikowana. Nina jak wspomniała jednej z pielęgniarek skarży się na różne bóle i zmiany zachodzące w jej organizmie oraz na ciele, co oczywiście jest skutkiem ubocznym obecnych leków, ale o tym państwo wiedzą, prawda? - tata kiwa głową i dalej słucha tego co ma do powiedzenia lekarz - Istnieje nawet cień szansy na usunięcie tej choroby raz na zawsze. - mówi, lecz mu przerywam.

- Na zawsze? - upewniam się, czy aby się nie przesłyszałam.

- Otóż tak. Medycyna jest na tyle zaawansowana, że jesteśmy wstanie usunąć twoje guzki na tarczycy.

- To świetnie! - prawie krzyczę z radości.

- Jednak jesteś nieletnia, więc ostateczne słowo należy do Twoich rodziców, Nino. - mówi spokojnie doktor i uśmiecha się do mnie. - Mogłabyś zostawić nas na chwilę samych ?

- Dlaczego nie mogę zostać? - pytam zdezorientowana.

- Nino, jeżeli doktor Cię prosi to zostaw nas na chwilę samych .- wtrąca się mama.

- To nie potrwa długo. - zapewnia mój wybawiciel, więc cicho wzdycham i wychodzę przed gabinet.

Co chcą przede mną ukryć rodzice?
Siadam na jednym z plastikowych krzeseł i wyjmuję telefon. Muszę go włączyć, ponieważ przed wejściem do gabinetu wyłączyłam go. Brad w tym czasie napisał do mnie kilka wiadomości.

Waham się nad tym, czy napisać mu o nadziei, jaką rozsiał we mnie lekarz, jednak się powstrzymuje. Nic nie jest jeszcze pewne. Nie mogę się ekscytować za bardzo, to złe. Uspakajam swój nierówny oddech, a głowę opieram o zimną ścianę. Po korytarzu kliniki przechadzają się różni ludzie. Jako, że to oddział pediatrii, widzę głównie dzieci. Niektóre z nich mają na głowach peruki, bądź chusty. Kiedy to widzę, coś chwyta moje serce i ściska je niewyobrażalnie mocno.Niekontrolowane łzy spływają po mojej twarzy, więc szybkim ruchem dłoni ścieram je i odwracam wzrok. Skupiam się na telefonie, aby odegnać wszystkie myśli. Przeglądam instagrama,podziwiając piękne ciała modelek i ich nieskazitelną urodę. To pomaga mi choć przez chwilę zapomnieć o tym gdzie jestem i na co czekam.

Po około piętnastu minutach wychodzi mama i łapię delikatnie moją rękę. Widzę, a także czuję,że jest spięta. Posyłam jej pocieszający uśmiech,lecz ona tylko kiwa delikatnie głową i wprowadza mnie do gabinetu. Miny taty i doktora są ponure, jednak gdy siadam na fotel obok biurka, atmosfera opada, a lekarz zaczyna żartować i odbiegać od tematu. Marszczę czoło na to zachowanie i czekam,aż wreszcie ktoś mi powie co tu się dzieje i co dalej ze mną będzie.

- Nino jesteś bardzo silną osobą, tak samo jak Twój organizm, dlatego moja droga, zrobimy zabieg operacyjny, na którym usuniemy guzki z twojej tarczycy. Potem będziesz brała tylko tabletki, które nie wywołają żadnych zmian w Tobie i będzie dobrze.

- Czy...czyli czeka mnie operacja, tak? - pytam niepewnie.

- Tak, Nino. - odpowiada cierpliwie doktor.

- Kiedy?

- Po nowym roku.

- Czy to już wszystko, doktorze? - pyta tym razem mój tata, na co lekarz reaguje skinięciem głowy.

- Tak, będę dzwonił kiedy co i jak. Proszę być gotowym na zabieg 3 stycznia. Przyślę do Ciebie maila Turner, okay? - pyta już mniej formalnym tonem mój wybawiciel.

Potem tata odbywa lekarską pogawędkę, w której to doktor zdradza mojemu rodzicowi, jak lepiej dbać o moje zdrowie. Żegnamy się i wychodzimy z gabinetu. Przez chwilę czuję ulgę, lecz minutę później mój żołądek się kurczy i czuję się nieprzyjemnie. Gdy dociera do mnie myśl, że będę mieć operację, stres wzrasta. Boję się.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po pierwsze, WOW. Na blogspocie jest już 20 tyś. wyświetleń, a na wattpadzie ponad 10 tyś.! Słyszycie mój płacz szczęscia?!
Oczywiście, fajnie by było gdybyście więcej komentowali, no ale ile można o tym samym...

Po drugie, teraz wszystko wydaje się wyjaśnione, ale uważajcie, bo jestem nieprzewidywalna i rozdział 21 szykuje się nieźle, a 22, którego w sumie nie zaczęłam jeszcze, [ale Ciii ]także!
A więc pozostaję  Wam tylko dotrwać. Mam nadzieję,ze Was nie zanudzę i dacie radę!

DO następnego, Wika

20 kom - piszę nexta xd

piątek, 13 lutego 2015

19.Imprezowe szaleństwo





Zakochałem się w Tobie

Z a k o c h a ł e m  s i ę  w  T o b i e

To jedno zdanie rozbrzmiewa w mojej głowie, niosąc za sobą ciche echo. Powtarzam tych kilka słów w kółko i w kółko, ponieważ nie potrafię zrozumieć dlaczego to wszystko się dzieje. Czyżbym odnalazła swoje szczęście?

Kiedy Brad kończy pocałunek spoglądam na niego, czując czerwień na twarzy. Jego słowa mnie onieśmielają, tak jak on sam. Bradley to człowiek o wielu twarzach. Czasami jest zwyczajnym i uprzejmym chłopakiem, innym razem zamienia się w romantyka, lecz jego naturą jest bycie tym zabawnym i chamskim. Jednak widzę jak się stara zmienić. To cudowne patrzeć, jak ktoś pod Twoim pływem pragnie się zmienić na lepsze, naprawdę.

Jak widać chłopak nie czeka na odpowiedz z mojej strony, bo doskonale zna moje uczucia. Łapie mnie za rękę po raz kolejny dzisiejszego wieczoru, a wtedy dziwne prądy przechodzą przez moje ciało. Czuję, że po tych słowach wszystko będzie inne.


*   *   *

The Vamps grają świetny koncert. Śpiewają covery, a także swoje piosenki. Jeśli się nie mylę, Brad odśpiewuje właśnie siódmą z kolei. Wszyscy wokoło świetnie się bawią. Nie widzę, aby ktokolwiek stał pod ścianą. Każdy we własnej grupce tańczy i rozkoszuje się przyjemnym dźwiękiem wydobywającym się z kolumn głośników.

Natomiast ja stoję z Anną niemalże pod samą sceną. Jest tu dość ciasno i zbyt głośno, lecz przyjaciółka upierała się, abyśmy tu zostały. Podejrzewam, że chce mieć dobry widok na Tristana, a ja nie zaprzeczę, że przyjemnie patrzeć także na uśmiechniętego od ucha do ucha Brada, który majta swoją przydługą grzywką jak szalony.

Dziewczyny, które stoją za mną są nieznośne. Przepychają się, aby być jak najbliżej chłopców. Gdyby nie to, że krzyczą ‘’Brad’’ to puściłabym je bardzo chętnie. Zazdrość bierze nade mną górę i kiedy ponawiają swoją próbę, odpycham je lekko łokciem. Potem tylko udaję, że zrobiłam do przypadkowo i z cwanym uśmieszkiem na ustach kołyszę się w rytm chwytliwej piosenki The Vamps.

-That's all I have to say, so baby Can We Dance? –   Brad śpiewa ostatni wers, po czym wszystkie instrumenty milkną.

Publiczność krzyczy głośno The Vamps i prosi o bis. Chłopcy ulegają ich prośbom i grają jeszcze jedną piosenkę, której szczerze mówiąc nie znam. Nie chcąc się ściskać pod sceną z natrętnymi fankami, łapię za rękę Annę i ciągnę ją w stronę stolika z przekąskami. Chwytam jeden z kubków stojących na brzegu i wlewam do niego trochę soku. Napój smakuje dobrze, choć moim zdaniem jest za słodki.

W końcu chłopcy kończą koncert i chowają swoje instrumenty, a na ich miejsce wchodzi z laptopem w ręku i konsolami DJ, którego zamówił samorząd uczniowski. Po krótkiej chwili dołączają do nas chłopaki. Widać po ich oczach, że są zmęczeni. Jednak mimo to uśmiechają się do nas i radośnie nas zagadują.

-Jak tam, podobało Wam się? – pyta Tristan, uwieszając się na ramieniu Anny.

Dziewczyna spogląda w górę, jakby dziękując Bogu , po czym spogląda w stronę Tristana i posyła mu promienny uśmiech. W tym samym czasie przychodzi jeszcze Brad z Connorem. Bradley podchodzi od tyłu i umieszcza swoje dłonie na moich biodrach, przytulając mnie. Przechylam lekko głowę i daje mu szybkiego całusa na powitanie.

- Było świetnie. – odzywa się Ann, patrząc w oczy Trisa.

Tych dwoje ma się ku sobie, ale dziwnym trafem nie potrafią się ze sobą dogadać. Kiedy Anna mówi mi o Tristanie jej oczy błyszczą, a policzki przybierają kolor wiśni. Dziewczyna ewidentnie jest w nim zakochana. Co do uczuć Tristana nie jestem pewna, jednak myślę, że także jest zainteresowany moją przyjaciółką. Nie raz przyłapałam go na gapieniu się na Ann.

Brad odsuwa się ode mnie i czuję nieprzyjemny chłód. Jednak za chwilę chłopak dotyka mojej dłoni i splata swoje palce z moimi. Szepce mi na ucho abyśmy stąd poszli. Nie jestem do tego przekonana, dlatego kręcę głową, by móc zaprzeczyć. Chłopak posyła mi proszące spojrzenie i gładzi palcami moje knykcie. Wzdycham i pozwalam mu prowadzić. Ciągnie mnie w stronę korytarza, a ja cicho wzdycham i mamroczę pod nosem:

- Czemu nie możemy spędzić czasu z przyjaciółmi? – pytam, będąc zła na Brada.

- Ponieważ denerwują mnie te spojrzenia Jamesa.

- Jakie spojrzenia?

- Nie widzisz jak na Ciebie patrzy? A teraz gdy jesteś w tej sukience to już w ogóle.

- Nic nie rozumiem.

- Czy Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę jak działasz na niektórych mężczyzn?

- Nie wiem o czym ty mówisz. Jestem taka zwyczajna.

- Nie będę się z Tobą kłócił, bo znasz moje zdanie, a teraz chodź, musimy iść do szatni.

- Po co chcesz iść do szatni? – pytam nieco zdezorientowana.

- Przekonasz się za kilka minut. – odpowiada tajemniczo i wręcz ciągnie mnie po schodach w dół do szatni.

Ubieramy swoje płaszcze oraz buty. Przekładam przez ramię swoją małą torebkę, w której mam tabletki na wieczór oraz telefon.  Wychodzimy na zewnątrz akademii. Brad prowadzi mnie w stronę głównego dziedzińca na którym jest wielka okrągła fontanna, a w niej kamienna figurka amora z przebitym sercem, łukiem oraz strzałą. Jako, że dziś halloween, uczniowie przyozdobili jego głowę w wielką, pomarańczową dynię. Od jego głowy odchodzi sześć linek, na których przyczepiono pomarańczowe światełko. Wokół całej fontanny ustawiono kilka dyń. Są duże i małe. Gdzieniegdzie wiszą białe duchy. Drzewa przy dziedzińcu również nie są puste, a samorząd zadbał o to aby porządnie je ozdobić. Całokształt wygląda cudownie i przerażająco.

- Mamy świece, jesteśmy sami. To takie romantyczne. – mówi chłopak, a w jego oczach tańczą wesołe iskierki.

- Te świecie to dobry pomysł. Akademia teraz wygląda jeszcze straszniej niż w rzeczywistości, a wszystko dzięki małym świeczkom.

- Serio chcesz teraz rozmawiać o świeczkach?

- Ale to Ty zacząłeś! – zauważam.

- Wiem i już zdążyłem mentalnie się za to uderzyć.

- To o czym chcesz rozmawiać? - pytam ciekawa.

- O nas.- odpowiada ciszej.

- O nas? - upewniam się, będąc pewna, że się przesłyszałam.

-Tak, chcę porozmawiać o nas. Najwyższy czas Ci coś powiedzieć. - milknie na chwilę i przystaje. Robię to samo i spoglądam w jego oczy, próbując coś z nich wyczytać. Nic z tego. – Wiem, że gdy byłem u Ciebie w domu powiedziałem : nie śpieszmy się, ale ja tak nie mogę. Ten ostatni tydzień uświadomił mi, jak bardzo mi na tobie zależy. Zakochałem się w Tobie i chcę byś była częścią mojego życia, rozumiesz? Kiedy jakiś chłopak na ciebie spojrzy robi ę się zły. Kiedy nie ma Cię obok jest mi smutno. To chyba nie jest normalne. Pierwszy raz to wszystko przeżywam.  – mówi i na chwilę przerywa, aby spojrzeć głęboko w moje oczy. - Kocham Twoje włosy, które tak często plącze wiatr. Twoją suchą skórę, która jest zawsze taka delikatna. Oczy, którymi mnie zaczarowujesz, gdy tylko w nie spojrzę. Twoje idealne ciało, którego nie pozwalasz mi dotykać. Twój uśmiech, który rozświetla nawet najbardziej ponury dzień. Twoje poczucie humoru i żarty, którymi mnie zaszczycasz. Twój głos, dzięki któremu się rozpływam rozkoszując się jego pięknym dźwiękiem. Twój inny charakter, który czyni Cię wyjątkową. Kocham w Tobie wszystko. I może teraz się wygłupię, ale proszę Cię o jedno słowo, odpowiedz mi : tak lub nie. - przerywa po raz kolejny, a ja stoję jak słup. Moje serce wali jak oszalałe i jeśli ujdę z tego z życiem to stanie się cud. - Nino, czy zostaniesz moją dziewczyną?

Krew odpływa z mojej twarzy, sprawiając ,że staje się blada. Lecz kiedy słowa Brada docierają do mojej głowy, nie odpowiadam mu na pytanie. Po prostu podchodzę bliżej niego i z ogromną siłą wpijam się w jego usta. Moje małe dłonie wędrują do jego włosów, które potem lekko pociągam. Pocałunek jest gorący, pełen uczuć jakie do niego żywię. Staram się poprzez ten gest pokazać, jak bardzo silne jest to czym go darzę.

- Rozumiem, że to znaczy tak. - mówi Brad, gdy odrywamy się od siebie. Ja nie mogąc nic powiedzieć, kiwam energicznie głową i przytulam się do niego.

Czy można być bardziej szczęśliwą?

*   *   *

- A więc Ty i Brad jesteście parą? – pyta Anna, rozkładając się na krześle od biurka. Twardo kładzie lewą dłoń na blat, natomiast prawą zamacza pędzelek w czerwonym lakierze do paznokci.

- No, na to wygląda. – odpowiadam, chociaż ten temat nadal mnie onieśmiela.

- A mówił jeszcze niedawno ‘’ nie śpieszmy się ‘’ dobre, na prawdę dobre żarty.

- Wiem, że Brad to taki popapraniec. Czasami mam wrażenie, że sam nie wie czego chce.

- Nie rozumiem. – krzywi się Ann, patrząc na mnie ze ściśniętymi brwiami.

- Chodzi o to, że w jednej chwili jest taki miły, gra żartownisia, a potem zamienia się w takiego osła.

- Osła? – towarzyszka próbuje się nie roześmiać, dlatego cicho parska pod nosem.

- Tak, osła. Ma tyle twarzy, a ja znam ich tak nie wiele.

- Zaczynam się o ciebie bać. – mówi poważnym tonem Ann.

- Dlaczego?

- Bo brzmisz jak Anastasia z 50 twarzy Greya, naprawdę.

- Nie wiem, nie czytałam.

- Jak to możliwe? Wszyscy teraz to czytają, a podobno niedługo ma wyjść film. Jestem zachwycona tą trylogią. Jest taka perwersyjna, ale ukazuje też dziwną miłość. Trudny i burzliwy związek.

- Czyli subtelnie mi proponujesz przeczytanie jej?

- Aha i to jak najszybciej.

- Przemyślę to. – odpowiadam i przesunięciem palca po ekranie, odblokowuję telefon.

- Widziałaś się z Trisem po imprezie? – pyta niespodziewanie przyjaciółka, gdy obydwie jesteśmy czymś zajęte.

- Chyba tak. – odpowiadam, będąc bardziej skoncentrowana na odpisywaniu Bradowi na słodką wiadomość.

- Mówił coś ciekawego? – pyta ponownie, udając, że to o czym mówi jest dla niej nieważne.

Cała Anna.

- A miał powiedzieć coś konkretnego? – odpowiadam pytaniem na pytanie, starając się podejść przyjaciółkę z innej strony.

- Nie wiem, może mówił ci jak było na imprezie czy coś.

- Nie mówiliśmy na ten temat, ale Ty opowiadaj. Gołym okiem widać, że coś w sobie ukrywasz.

- A bo jak wy poszliście to zostaliśmy sami i trochę potańczyliśmy i… - zacięła się na chwilę, a na jej policzkach pojawił się róż. – i potem on mnie pocałował.

- O. MÓJ. BO. ŻE.

- Właśnie, o mój Boże. – mówi jakby w innym świece, a potem na chwilę odpływa w morzu marzeń, przechylając głowę do tyłu.

*   *   *

Grudzień 2013 [2 miesiące później]

Wieść o tym, że Bradley i ja jesteśmy w związku rozniosła się bardzo szybko. Już tydzień po imprezie wszyscy znajomi nam gratulowali. Mówili jak to strasznie pasujemy do siebie i dobrze, że wreszcie zakończyliśmy te podchody.

Jednak nie wszystkich ta informacja przypadła do gustu. Niektóre z koleżanek Brada do dziś są na mnie złe. Przechodzą koło mnie naburmuszone, fukając coś pod nosem. Zachowują się jak małe dziewczynki, którym odebrano zabawkę. Ale cóż, nie przejmuję się tym. Brad pomógł mi zrozumieć, że nie liczy się to co o nas mówią.. Nauczył mnie, że nie mogę przejmować się niemiłymi ludźmi.  Najważniejsze jest to co czuję ja, a nie jakieś laski, przez które przemawia zazdrość.

Dziś kolejny piątek. Weekend, w który wracam do domu. Weekend ,w którym muszę odwiedzić klinikę. Boję się tej wizyty, ale nic nie wspominam o tym chłopakowi. Nie chcę go martwić. Już sam fakt, że wie o mojej chorobie jest dla mnie nieznośny.

Stoimy nieopodal przystanku. Na ramionach Brada wisi moja podróżna torba, a on sam trzyma delikatnie moje dłonie, kołysząc nimi delikatnie. Przedwczoraj spadł śnieg, więc pogoda nieco się oziębiła. Poprawia moją czapkę, aby dobrze zakrywała mi uszy, a następnie spogląda w moje oczy i zostawia ciepłego całusa na moim zimnym nosie.

- Naprawdę musisz wracać na ten weekend do domu? – pyta Brad po raz kolejny, a w jego oczach widać smutek.

- Wiesz dobrze, że mam umowę z rodzicami. Jeden weekend w miesiącu. – przypominam mu.

- Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że jest coś jeszcze.

- Nie ma nic więcej, tylko umowa z mamą.

- Na pewno? – pyta i rzuca swoje przenikliwe spojrzenie.

- Tak, to znaczy.. – czuję jak stawia mnie pod ścianę. Presja jaką wywołuje swym wzrokiem bierze nade mną górę i mięknę. Muszę mu o tym powiedzieć. – Jutro mam też wizytę u lekarza.

- Och. – tylko tyle wydostaje się z ust chłopaka, który zaraz po tym przyciąga mnie do siebie, zamykając w ciepłym uścisku. – Nie wstydź się mówić o takich rzeczach.

- Nie wstydzę się, po prostu nie chciałam cię martwić. – mówię i wzruszam ramionami.

- Muszę się o ciebie martwić, w końcu jestem twoim chłopakiem, no nie? – odpowiada i zabawnie rusza brwiami. W ten sposób rozładowuje napiętą atmosferę i sprawia, że chichoczę. – Kocham Twój chichot.

-A ja Ciebie. – szepczę.

Wiem, że te słowa są niewyobrażalnie wielkie i mocne w znaczeniu. Moja miłość do Brada jest równie wielka. Jestem w stanie już teraz określić swoje uczucia względem niego, choć jesteśmy w związku niecałe dwa miesiące. Nie boję się tego wypowiedzieć na głos. Kocham Brada i jeżeli miałby na to ochotę to wykrzyczałabym to całemu światu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

CZY TYLKO JA CIERPIĘ I ZDYCHAM W DOMU, WIEDZĄC, ŻE NIEDŁUGO ED WYJDZIE NA SCENĘ I ZACZNIE ŚPIEWAĆ?!? Mam z tego powodu depresję i nieomal zapomniałam dodać rozdział z tego powodu.

Się porobiło w tym fanfiction, co? :D

Mam nadzieję,że się podoba, a jeśli macie jakieś zastrzeżenia to piszcie. Postaram się to naprawić.

A i komentujcie, błaaaagaaaam to mega motywuje.

plus BARDZO WAŻNA WIADOMOŚĆ:

wiem,że większość z Was jest nie tylko vampette, ale i directioner, dlatego zapraszam Was bardzo serdecznie na fanfiction o Harrym pisane przez @fakelilou   na wattpadzie. Pisze opowiadanie z motywem bodyguarda, czyli osobistego ochroniarza, choć jest zaledwie kilka rozdziałów to zakochałam sie. Mam nadzieję,ze Wam takze się spodoba.



Pozdrawiam, Wiki xx

20 kom - piszę nexta 

piątek, 6 lutego 2015

18.Halloween




Chodzę spięta od samego rana, nie wiedząc co z sobą zrobić. Na lekcjach jestem nieobecna i nawet reprymendy od nauczycieli nie robią na mnie wrażenia. Jestem tak zestresowana, że nie potrafię racjonalnie myśleć. Dziś po raz pierwszy w życiu będę miała występ przed tak wielką publicznością. Myśl, że cała szkoła będzie mnie oglądać sprawia, że moje ręce się pocą, a ja dostaję białej gorączki.
Na szczęście w klasie rozbrzmiewa ostatni dzwonek, więc szybko wrzucam zeszyt i książki do plecaka i wręcz wybiegam z sali, kierując się w stronę szatni. Co prawda brałam dziś tabletki i nie powinnam zbyt dużo się ruszać to staram się iść najszybciej, jak tylko potrafię.
 
Szatnia jest pusta, nie ma w niej nikogo. Zdejmuje swoje pantofle od mundurku, a zakładam botki. Narzucam jeszcze na siebie płaszcz po czym planuję wyjść z szatni. Oczywiście nie mogę tego zrobić, ponieważ moją drogę zastawia James. Czuję się, jak we wrześniu, kiedy mijaliśmy się w drzwiach biblioteki. To było zabawne.

- Gdzie się tak śpieszysz? - zapytał zaczepnie James.

- Muszę iść do akademiku trochę poćwiczyć przed występem.

- No tak, dziś twój wielki dzień. - zauważa chłopak, a ja się uśmiecham i dyskretnie patrzę na zegarek, dając mu do zrozumienia, że nie mam czasu na pogawędkę. - W takim razie powodzenia, spotkamy się na imprezce. - mówi, a ja oddycham z ulga.

-Dzięki i do zobaczenia, James. - macham do niego na odchodne i idę w stronę bloku, w którym mieszkam.

Wchodzę przez oszklone drzwi do środka, jednocześnie witając się z panią siedzącą na recepcji. Odbieram od niej klucz od swojego pokoju i wspinam się po trzech schodkach na główny korytarz. Po chwili docieram do właściwych drzwi, wkładając klucz do zamka. Wchodzę do pokoju, po czym rzucam plecak pod biurko. Nie mam już siły nic odrabiać.

Nadal czuję stres, a na domiar złego dochodzi ten okropny ból brzucha i głowy. To już kolejny tydzień zażywania leków, a mój organizm nadal nie może się do nich przyzwyczaić. 
Mam nadzieję, że przynajmniej wieczorem będę się czuła dobrze, a mój występ będzie okej.
Co prawda zaśpiewam tylko jedną piosenkę, ponieważ więcej nie jestem w stanie. Zdecydowanie gwiazdami wieczoru będą dziś chłopaki z The Vamps. Brad mówił, że wszyscy pracowali ciężko by dzisiejszy koncert był niesamowity. Nie mogę się doczekać, aż usłyszę perkusję Tristana, gitarę Jamesa, bas Connora i głos Brada. Ich muzyka jest uzależniająca. Sprawia, że chce się słuchać więcej i więcej.

Kładę się na łóżku i łapię za głowę. Ból zaraz ją rozsadzi, więc jeśli wytrzymam do wieczora, uwierzę w cuda. Leżę tak przez kilka chwil, odpoczywając po ciężkim dniu w szkole. Na przygotowywanie się do imprezy jest zdecydowanie za wcześnie, a nie uśmiecha mi się robienie kolejnej próby.

Dziś śpiewam piosenkę, którą napisałam będąc w domu. Któregoś wieczoru tak mi się nudziło, że z braku laku wzięłam gitarę i zaczęłam tworzyć. Tak sama z siebie. Piosenka opowiada o miłości. Mojej miłości.

Rozmyślając tak nad sensem własnej piosenki, nie zauważam, jak do pokoju wraca Natalie. Podobnie jak ja rzuca swoją torbę pod biurko, a płaszcz przewiesza przez fotel.  Kładzie się na swoje łóżko i ciężko wzdycha.

- Jeeeeesteeeeem taaaakaaa zmęęęęęczona. - ziewa, zakrywając swoją dłonią usta.

- Ja też. - wzdycham i podobnie jak Nat, głośno ziewam. - Nie wiem jak dotrę na te halloween.

- Boże, a my na zajęcia musimy jeszcze zrobić kilka fot z tej imprezy. Jak oni tak mogą? Zadają nam pracę domową nawet na halloween. - narzeka Natalie, a ja cicho chichoczę.

- Hej! A w co ty się ubierasz? - zagaduję współlokatorkę, wstając z łóżka.

- Zobaczysz. - odpowiada dziewczyna i posyła mi rozbawione spojrzenie.

Kości w moich nogach zgrzytają, więc robię kilka przysiadów, aby się rozluźnić. Zdejmuję swój mundurek i zakładam krótkie spodenki oraz luźną koszulkę. Zabieram ze sobą kosmetyczkę, klapki, szlafrok i idę do łazienki wziąć prysznic.

Woda sprawia, że moje ciało się regeneruję i nie odczuwam już takiego zmęczenia, jak kilkanaście minut temu. Jestem w stanie trzeźwo myśleć i właśnie wtedy dociera do mnie, że za niecałe dwie godziny będę stała na scenie. Co prawda nie sama, bo ze szkolnym zespołem, który będzie grał w tle, ale mimo wszystko…

To co czuję jest nie do opisania.

Wychodzę z kabiny, wycieram swoje ciało i nakładam bieliznę oraz szlafrok, po czym zabieram wszystkie rzeczy i wracam do pokoju. Natalie nie ma w nim, choć pomieszczenie jest otwarte. Dziwię się, lecz nie zwracam na to tak dużej uwagi. Zostawiam wszystko na łóżku i idę w stronę lustra. Sięgam po szczotkę do włosów, która leży w przyczepionym koszyku obok, po czym rozczesuję mokre włosy.

Przy okazji włączam muzykę w telefonie tak głośno, że dźwięki wypełniają cały pokój. Kołyszę się w rytm piosenki, rozczesując włosy, gdy drzwi do pokoju uchylają się. Mija dosłownie chwila, a obok mnie w odbiciu lustrzanym pojawia się Brad.

- Co ty tu robisz? – pytam zaskoczona obecnością chłopaka.

-Pisałem do ciebie, ale nawet nie zauważyłaś. Chciałem wiedzieć jak się czujesz, bo dziś piątek, ale chyba nie jest źle - odpowiada, mierząc mnie wzrokiem. - Cóż, gdybyś miała splątane włosy to mógłbym powiedzieć, że mam deja wu [ deża wi ].

-Tak, ale nie patrz na mnie, jakbyś chciał mnie zjeść, błagam Brad. To przerażające! - mówię, cicho chichocząc pod nosem.

- Ale co ja poradzę ,że tak świetnie wyglądasz w tym szlafroku? - pyta, podchodząc bliżej.

Jego ręce oplatają moją talię, przez co chłopak przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie. Czuję jego gorący oddech, nasycony miętą, a następnie jego usta na moich. Pierwszy pocałunek jest powolny i delikatny. Jednak następne stają się coraz zachłanniejsze.

Dłonie Brada błądzą po moim szlafroku. Od czasu do czasu zahaczają o dekolt. Ruchy Bradleya są zmysłowe i sprawiają, że w moim brzuchu kumuluje się dziwne uczucie. Chcę więcej!
Chłopak lekko popycha mnie na łóżko, po czym klęka nade mną, podpierając się ramionami. Usta Brada już nie całują tylko moich ust. Czuję, jak składa siarczyste pocałunki na mojej szyi, a potem na odkrytym obojczyku.

Jest mi co raz bardziej gorąco i czuję, że zaraz nie wytrzymam. Uczucie, które mi towarzyszy jest niesamowite. Brad wzbudza we mnie zupełnie inną osobę. Odważną i bardziej drapieżną Ninę.

Podoba mi się to.

Pocałunki mogłyby trwać wieczność, gdyby nie interwencja Nat. Wchodzi do pokoju i widząc nas, zamyka z wielkim impetem drzwi, by zwrócić na siebie uwagę. Brad od razu się ode mnie odsuwa, a ja poprawiam szlafrok. Czuję się tak strasznie zażenowana.

- No nieźle. - komentuje całą sytuację Natalie.

- Brad, możesz już pójść? -pytam cicho.

- Dobrze. - odpowiada i daje mi krótkiego całusa. - Powodzenia na występie.

Dziękuję mu, po czym chłopak wstaje i żegna się z Natalie. Atmosfera jest napięta, a ja czuję się skrępowana.

- Przeep - raaszam Nat.

- Za co? - dziewczyna wydaje się być zdezorientowana.

- Za to, że widziałaś nas w takiej żenującej sytuacji. Nie powinnam była... - zaczynam się tłumaczyć, ale śmiech Nat mi to uniemożliwia. - Czemu się śmiejesz? - pytam marszcząc brwi.

- Bo to śmieszne. Nie musisz mi się z tego tłumaczyć. Masz swój rozum, a to tylko mój brat. Jeżeli całowałabyś się z jakim innym chłopakiem z naszej szkoły to od razu wyleciał by za drzwi, ale to Brad. Wy pasujecie do siebie i cieszę się, że zaczęło się wam układać. Poza tym to wszystko przeze mnie. To ja stworzyłam Brinę.

- Och, okej. – odpowiadam. – Zaraz, czekaj...Co to Brina?

 -Brad plus Nina równa się Brina! Nina, nie załamuj mnie. Nie wiesz co to ship?

- Ach, rozumiem.


*   *   *

Scena jest dość spora. Połowa naszego szkolnego koła muzycznego już wystąpiła. Zostaję tylko ja i kilku solistów. Podobnie jak ja, wszyscy się stresują. Nie mamy czego się bać bo to tylko szkoła, a jednak. Stres bierze górę nad moich umysłem i nie pozwala mi normalnie funkcjonować.

Ból brzucha staje się z minuty na minutę coraz bardziej nieznośny. Nie wiem czy jest spowodowany nadmiernym stresem, czy też chorobą. Stoję niedaleko sceny i patrzę jak po dziesięciu schodkach schodzi Patrick. Jeszcze tylko dwie osoby i będzie mój występ, potem tylko zespoły.  Wycieram spocone ręce o czarne rajstopy, a następnie rozglądam się po Sali. Odkąd tu jestem, nie widziałam nikogo znajomego. Anna wymigała się od pójścia na imprezę razem jakimś błahym powodem. Powiedziała, że musi poprawić makijaż i bardzo się spóźni. Nie wierzyłam jej w tą ściemę, tak samo jak Bradowi i Tristanowi, którzy twierdzili, że muszą coś przygotować przed koncertem. Ale czy takich rzeczy nie robi się dużo wcześniej?

Mój oddech staje się coraz szybszy, ponieważ przychodzi kolej na mnie. Razem ze szkolnym zespołem wchodzimy na scenę. Rozglądam się po sali, ale nie widze nikogo. Ani Nat, ani Anny czy też chłopaków.

Chłopcy z zespołu – Steven i Troy – podłączają swoje instrumenty pod wzmacniacze, a Caroline sprawdza nagłośnienie. Natomiast ja stoję jak zamrożona. Nie potrafię się ruszyć. Czuję się poniekąd zawiedziona, że nie ma tu ze mną nikogo bliskiego. Odwracam się do zespołu i biorę głęboki oddech. Wszyscy pokazują kciuki w górę, sygnalizując mi, że są gotowi. Kiwam lekko głową i odwracam się w stronę widowni.

Wtedy dzieje się coś niesamowitego.

Widzę jak cała czwórka z The Vamps podbiega pod samą scenę, a za nimi Natalie i Anna. Ich miny są bezcenne. Posyłają mi uśmiechy, które podnoszą mnie na duchu. Biorę ostatni głęboki oddech i daję znak zespołowi, aby zaczął grać.

Niech się dzieje co chce.

Starając się poradzić ze stresem, przymykam oczy. Wyrzucam z głowy obraz wypchanej po brzegi auli. Nie ma tutaj nikogo oprócz mnie, moich przyjaciół i zespołu.

Z instrumentów za mną płyną pierwsze dźwięki. Słyszę, jak chłopaki krzyczą ‘’DALEJ NINA!’’ Uśmiecham się pod nosem i zaczynam śpiewać. Staram się wyrazić swoje uczucia poprzez śpiew najlepiej, jak tylko potrafię. Na początku śpiewam spokojnie, jednak gdy docieram do refrenu budzi się we mnie odwaga. Staję na scenie pewniej i wiem, że tu pasuje. To moje pięć minut.

Będąc na scenie, czuję się jak w transie. Nic nie jest w stanie mnie rozproszyć, a kiedy widzę, że ludziom podoba się to co robię, czuję się spełniona i dumna. Gdy nadchodzi czas na drugi refren wszyscy na widowni podnoszę ręce do góry i zaczynają klaskać. Niektórzy tańczą, a inni stoją  podpierając ścianę. Ich głowy kiwają się w rytm muzyki i widać ,ze im się to podoba, lecz wolą pozostać na uboczu.

- Rozświetlasz mnie
Kiedy widzę tylko ciemność
Rozświetlasz mnie
Kiedy jestem na dnie
I jeśli rozpadam się,
Wiesz gdzie znaleźć moje kawałki… 

Kończę tymi kilkoma wersami swój występ, a następnie kłaniam się widowni. Wszyscy skandują moją imię i klaszczą. A ja stojąc jak wryta nie mogę w to uwierzyć. Dziękuję wszystkim przez mikrofon za świetną zabawę i to, jak dobrze mnie przyjęli , po czym podchodzę do zespołu. Im także dziękuję za ciężką pracę i tyle czasu, który dla mnie poświęcili. Potem już tylko schodzę ze sceny robiąc miejsce kolejnym wykonawcom.

Gdy znajduję się blisko przyjaciół, wszyscy podbiegają do mnie i zamykają mnie w ciasnym uścisku. Słyszę gratulacje i pochwały ze wszystkich stron, odpowiadając pośpiesznie dziękuję. Każdy z nich wydaje się być w tej chwili taki szczęśliwy. Kiedy nasze ciśnienie opada, a chłopaki wydają się być spokojni, Brad łapie mnie za rękę i prowadzi na korytarz, kilkanaście metrów za aulą.

Jest tu spokojnie i w miarę cicho. Jedynym dźwiękiem jest dudnienie muzyki za grubymi ścianami akademii. Siadamy na jednym z wysokich parapetów. Nasze ramiona się stykaj, podobnie jak kolana.

- To był naprawdę świetny występ. – mówi Brad, oplatając jedną ręką moją talię.

- Dziękuję. – odpowiadam grzecznie. – Nie krzyczałam?

- Nie, było idealnie. Idealnie dla mnie. – szepce mi do ucha. – Ty to napisałaś?

- Piosenkę? Taaaak. – odpowiadam, czując na swojej szyi dotyk ust Brada. – Nie, Brad nie rób tego tutaj. – mówię, odpychając jego zaloty. Nie lubię takich rzeczy.

- Ugh, nie lubię jak jesteś taka. – marudzi chłopak, a ja marszczę brwi.

- Taka? Czyli jaka?

- Taka niedostępna. – chichocze Brad, więc do niego dołączam.

- Chodźmy już, zaraz wasz występ.

- Okay, ale jeszcze jedno. – zaznacza Brad.

- Co?

- Daj mi się pocałować, proszę.

Brunet podchodzi bliżej mnie i składa jak zwykle delikatnego całusa, który po chwili zamienia się w namiętny pocałunek. Z trudem odrywamy się od siebie. Nasze oddechy są szybkie, a policzki zaróżowione.

- Zakochałem się w Tobie. – szepce Brad, skradając mi ostatniego całusa.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Spokojnie to nie jest jeszcze koniec imprezy, uwierzcie mi, że zdarzy się na niej coś WIELKIEGO XD

A tak ogólnie to co się dzieje? Piszę tak starsznie nudno czy co, bo trochę nie rozumiem. Pod ostatnim rozdziałem jest aby 18 komenatrzy.Gdzie sie podziali Ci co zawsze komentowali mi rodziały, pisząc nieomal rozprawki? Potrzebuję Was i waszych komentarzy, jak Wy nowych rozdziałów. Wymagacie ode mnie,ale sami od siebie nic. To trochę smutne,ale mam na dzieję,że to ulegnie zmianie na lepsze.

Kocham Was xx

Pozdrawiam, Wika! :>

20 kom - piszę nexta


+ Dodaję zdjęcie Birdy, na którym możecie zobaczyć jak wyglądała w mojej głowie Nina na imprezce podczas występu.





20 kom - piszę nexta