Nowy tydzień w The Royals Academy nie trwa nawet pięć dni. Od środy będziemy zwolnieni z wszystkich lekcji, a już po południu każdy z nas będzie mógł opuścić szkołę i wrócić do niej dopiero po nowym roku. Jestem podekscytowana na myśl o świętach, jednak sylwester wzbudza we mnie trochę niepokoju, ponieważ dwa dni po tym będę musiała pojechać do kliniki, gdzie odbędzie się zabieg.
Chodzę od niedzieli cała rozkojarzona, głęboko
pochłonięta nieustępliwymi myślami, które zakrzątają mój umysł. Co dzień
wieczorem, kiedy próbuję zasnąć, w mojej głowie pojawia się obraz mnie na stole
operacyjnym. Boję się 3 stycznia bardziej niż egzaminów wstępnych do akademii.
Moja choroba jest rozwinięta tak bardzo, że laserowe, wręcz
bezbolesne usuwanie guzków jest niemożliwe. Jedyną szansą dla mnie jest operacja.
Jednak problem tkwi w tym, że takie zabiegi, jak ten, który będę miała, wiąże
się z ogromnym ryzykiem. W najgorszym przypadku mogę umrzeć, lecz staram się o
tym nie myśleć. Wierzę, że wszystko pójdzie dobrze i po operacji obudzę się,
jak nowo narodzona i zdrowa.
* * *
Dziś wtorek, więc nikt nie dostał pracy domowej. Nauczyciele
są na tyle łaskawi, że nic nie zadają nam na święta, dlatego gdy słyszymy ostatni
dzwonek w tym roku, wszyscy są szczęśliwi. Uczniowie z radiowęzła puszczają w
głośnikach kolędy, a nauczycielki tanecznym krokiem wracają do pokoju.
Atmosfera w szkole rozluźnia się i nie czuć już tego spięcia i zdenerwowania.
Nikt nie musi przejmować się testem, czy kartkówką, żadnym projektem
edukacyjnym, odpowiedzią ustną czy praca domową. Wszyscy są tacy radośni i
uśmiechnięci, dzięki czemu szkoła wydaje się być zupełnie innym miejscem niż
dotychczas.
Kończę ostatnią lekcję i razem z Anną czekamy na chłopaków,
którzy powinni za chwilę się zjawić. Wczoraj podczas obiadu umówiliśmy się, że
po południu wyjdziemy na ostatni wspólny spacer w tym roku. Tris zaproponował
lodowisko i gorącą czekoladę, więc wszyscy przystaliśmy na jego pomysł.
Kiedy rozmyślałam o tym, gdy zasypiałam, pomyślałam, że
przyszedł czas, aby im coś powiedzieć.
Brad poparł moją decyzję, więc wierzę, że postępuję słusznie. Teraz kiedy będę
miała operację, zorientują się, że coś jest nie tak, dlatego wolę, aby
dowiedzieli się o mojej chorobie ode mnie.
A poza tym, że Ann i Tris nie wiedzą o mojej chorobie, jest
coś jeszcze. Odkąd wróciłam z kliniki, nie rozmawiałam z Bradem zbyt wiele razy
na osobności. Najczęściej wymieniałam z nim krótkie zdania podczas przerw lub
przez telefon. Poniedziałek był zabukowany na nasze pasję, więc się nie
spotkaliśmy, ponieważ ja byłam w kole literackim, a Brad razem z chłopakami
miał próbę do jakiegoś występu.
- Czemu się tak spóźniliście? – pyta Anna zerkając na
zegarek.
- Pan Smith nas zatrzymał i poprosił o to, abyśmy zagrali
jakąś kolędę na jasełkach. – tłumaczy blondyn.
- Co zaśpiewacie? – dopytuje ciekawa.
- Standardowo cichą noc. – odpowiada Brad i wita się ze mną.
Daje mi delikatnego całusa w policzek i łapie za rękę. Razem
schodzimy na dół do szatni i przebieramy się. Po drodze do akademiku Anna i
Tristan nie szczędzą nam głupich komentarzy odnośnie naszej pary, a Brad nie chcąc być gorszy, odpowiada im tym samym.
Natomiast ja śmieję się z ich żartobliwej dyskusji i w miarę spokojnie,
trzymając Brada za dłoń, wracam do swojego pokoju.
* * *
Nie mając pojęcia, jak się ubrać na łyżwy, wybieram
zwyczajny burgundowy sweterek i jeansy. Rozczesuję splątane przez wiatr włosy,
po czym związuję przeszkadzające kosmyki do tyłu, tworząc tak zwaną agatkę. Na nogi wkładam wygodne czarne
kozaczki, które pasują idealnie do sweterka. W międzyczasie dostaję
powiadomienie na telefon o lekach, więc wyjmuję z szafki kilka tabletek i łykam
je, popijając zimną wodą. Sprawdzam jeszcze czy aby zabrałam portfel i
rękawiczki, a następnie zakładam płaszcz i szalik. Zamykam drzwi od pokoju na
klucz i biegnę na dziedziniec przed akademikiem, gdzie umówiłam się z Bradem.
Podczas krótkiego truchtu zastanawiam się nad tym, jak
powiedzieć przyjaciołom o swojej chorobie. Ponadto muszę wspomnieć także o
operacji, o której Brad niestety nic nie wie. Mam jedynie nadzieję, że kiedy im
to powiem, nie będą na mnie źli. Nie zniosłabym tego.
Poprawiam na szyi swój komin oraz włosy, jednocześnie
czekając na Brada. Jak zwykle jestem przed umówionym czasem, więc mam jeszcze
czas na to, aby ułożyć sobie scenariusz naszej rozmowy. Ciągle też myślę nad
tym, czy nie powiedzieć o tym Bradowi. Może gdyby wiedział, jaki mam zamiar to
pomógłby mi?
- Czemu mnie to nie dziwi.- mówi Brad, podchodząc do mnie.
Przytula się i całuje mój policzek, po czym zwyczajnie się odsuwa. Patrzę na
niego zdezorientowana, nie wiedząc o co mu może chodzić.
- Co?
- Co ‘’co?’’? – pyta chłopak.
- Co Cię nie dziwi?
- To, że jesteś przed czasem.
- Och. – wzdycham.
- Co się dzieje Nina? Jesteś ostatnio jakaś zamyślona. Wiem,
że nie mieliśmy dla siebie ostatnio zbyt dużo czasu… - zaczyna się tłumaczyć,
lecz mu przerywam.
- Nie tłumacz się , wszystko rozumiem, naprawdę i nie mam Ci
tego za złe oczywiście.
- Jest coś co cię dręczy?
- Tak. – odpowiadam. – Nie, to znaczy tak, ale nie będę
mówić o tym teraz.
- Więc kiedy? – naciska.
- Ugh chcę powiedzieć Annie i Tristanowi o mojej chorobie.
- Jesteś pewna?
-Tak.
- Z jakiegoś konkretnego powodu chcesz im o tym powiedzieć?
– dopytuje.
- Dowiesz się potem.
- Ugh, okej. – przytakuje Brad.
- Nie złość się. – mówię, szturchając go w żebra. Posyła mi
blady uśmiech i łapie za rękę. Razem idziemy pod bramę akademii i tam czekamy
do czasu, aż przyjdzie Ann z Trisem.
* * *
Lodowisko, na którym jesteśmy jest ogromne i
najprawdopodobniej największe jakie kiedykolwiek widziałam. Wokół tafli lodu
rosną drzewka, przyozdobione niebieskimi lampkami. Przy wejściu stoją ogromne
głośniki, z których starszy pan puszcza świąteczne przeboje. Wszyscy łyżwiarze,
ci profesjonalni, a także amatorzy cieszą się dobrą pogodą i korzystają z niej
najlepiej, jak tylko potrafią. Jedni ścigają się kto pierwszy okrąży całe
lodowisko, inni ledwo trzymając się barierek, próbują stawiać pierwsze
łyżwiarskie kroki. Zakochane pary jeżdżą po woli, trzymają się za ręce i
patrząc sobie w oczy. Od czasu do czasu wpadają na jakieś osoby, więc od razu
przepraszają, lecz potem znów robią to samo, powtarzając swoje błędy. Kręcę głową
przyglądając się tym ludziom i z obawą wchodzę na śliską taflę lodu.
Łyżwy to zdecydowanie nie moje powołanie. Jeździłam na nich
może dwa razy w życiu i szczerze mówiąc nie wspominam tego zbyt dobrze.
Pamiętam, jak wracałam do domu cała poobijana w siniakach i małych ranach ze
strupkami.
Kiedy stoję już pewniej na lodzie Brad łapie mnie za dłonie.
Zaczyna ruszać nogami, raz jedną, raz drugą. Próbuję naśladować jego ruchy,
jednak siła grawitacji i moja zła koordynacja ruchowa nie pozwalają mi i nadzwyczajnie się przewracam. Słyszę z
dołu, jak Bradley się ze mnie śmieje, więc posyłam mu piorunujące spojrzenie i
odtrącam jego rękę, którą wystawił, aby pomóc mi wstać. Chaotycznym ruchem
podjeżdzżam do barierki i stoję tam przez dłuższy czas, patrząc jak Tristan robi piruet razem z
moją przyjaciółką. Uśmiecham się na ten widok, jednak gdy Brad podjeżdża do
mnie z tym swoim uśmieszkiem, mina mi zrzednie.
- Zostaw mnie. – mówię obrażona.
- Nie wiedziałem, że nie potrafisz jeździć, przepraszam. –
tłumaczy się, podjeżdżając jeszcze bliżej. Przytula mnie do siebie i delikatnie
całuje w czoło. - Nie dąsaj się tylko
chodź, czeka nas długa lekcja jazdy.
- A w życiu. – od razu przeczę. – O wiele bezpieczniejszą
opcją wydaje się być oglądanie was z tej odległości.
- Nie daj się prosić. – mówi, łapiąc mnie za dłoń. Przyciąga
mnie do siebie i powoli pokazuje, co powinnam robić. – Nie jeździłaś nigdy na
rolkach? – pyta, a ja przeczę. – To bardzo proste, naprawdę. Musisz tylko
poruszać nogami na zmianę. Raz prawa, raz lewa i tak w kółko, a jak się
rozpędzisz, po prostu nic nie rób, będziesz wtedy jechała.
- Mówisz, że to proste.Nie znasz mojej koordynacji ruchowej,
jest słabsza niż ty z matmy. – dogryzam mu, a on robi minę, jakby nie wierzył w
to co powiedziałam.
- Przegięłaś Turner. – mówi mrużąc oczy i kręcąc z
dezaprobatą głową.
- Przegięłam? Simpson, nie rozśmieszaj mnie!
- Pożałujesz tego! – odpowiada i ciągnie mnie za sobą co raz
szybciej.
Ledwo nadążam ruszać nogami, ponieważ Brad pędzi po
lodowisku, jak szalony! Krzyczę i piszczę ze strachu, ale chłopak wydaje się być niewzruszony
moimi prośbami. W końcu wymawiam wyraźnie przepraszam, więc Brad się gwałtownie
zatrzymuje. W padam na niego,będąc zaskoczona jego nagłym ruchem i przewracam
nas oboje. Leżymy na tafli, a przejeżdżający obok nas ludzie patrzą i śmieją
się.
- Teraz powinnaś mnie pocałować, wiesz?
- A to dlaczego? – pytam ciekawa.
- Nie oglądasz komedii romantycznych?! Nina, jestem
zawiedziony Twoją postawą. – kręci głową, udając dezaprobatę.
- Cóż, życie to nie film, a poza tym nie można mieć
wszystkiego, czego się chcę, więc aby trzymać się reguły, nie pocałuję Cię.
- Jesteś dla mnie taka niedobra.
- Życie. – odpowiadam, wzruszając ramionami. W tym samym
czasie podjeżdżają do nas Anna z Tristanem. Pomagają nam wstać i się otrzepać
ze śniegu.
- Zakochańce szaleją nam na lodowisku. Chcecie się zabić? –
pyta Tristan, pół żartem, pół serio.
- To wszystko jego wina, on jest jakiś psychiczny. –
odpowiadam,żartując.
- I kto to mówi? – dogryza Brad, na co pokazuję mu język. –
Krowa ma dłuższy i się nie chwali.
- Co za dzieci.- komentuje Tristan, po czym wybucha
śmiechem.
Jeździmy jeszcze przez chwilę, jednak szybko rezygnujemy z
łyżew, ponieważ pogoda się pogarsza. Robi się co raz bardziej zimno, więc
oddajemy łyżwy i idziemy na gorącą czekoladę. Anna proponuję jedną z najlepszych
pijalni czekolady w Londynie, w której ceny nie są wysokie, więc przystajemy na
jej pomysł i w zwartym szyku podążamy ku lokalowi.
Po drodze nie włączam się do rozmowy, w głowie układam po
raz kolejny scenariusz rozmowy i kiedy stajemy przed drzwiami naszego celu,
czuję w brzuchu ucisk.
- Panie przodem. – mówi Tristan, wpuszczając Anne i mnie na
początku.
Siadamy przy jednym z stolików i czytamy menu. Każdy z nas
wybiera gorącą czekoladę i jakieś ciasto, bądź muffinkę. Kelnerka szybko
realizuje nasze zamówienie i już po kilku minutach możemy cieszyć się pięknie
wyglądającym ciastkiem i cudownie pachnącą czekolada.
- Fajnie było na lodowisku, prawda? – pyta Anna, zaczynając
rozmowę.
- Jasne, gdyby nie ten obok. – odpowiadam wskazując na
Brada.
- Dzięki Nina, ja też Cię bardzo kocham.
- Spoko. – mówię i biorę gryza czekoladowej babeczki z
waniliowym nadzieniem.
Kosztujemy naszych smakołyków i rozmawiamy na błahe tematy.
Co chwila wybuchamy śmiechem, słysząc nieśmieszne żarty Brada. Zabawia nas
sucharami z internetu, które nie mają prawa nas śmieszyć, jednak są tak głupie,
że grzechem byłoby chociaż się nie
uśmiechnąć. Kiedy rozmowa zbacza na poważniejsze tematy, postanawiam zareagować
i w końcu wyjawić im mój sekret. Biorę głęboki wdech i zaczynam:
- Muszę Wam o czymś powiedzieć. – poważny ton mojego głosu
sprawia,że przyjaciele patrzą na mnie jak na kosmitkę. Uśmiecham się do nich i
kontynuuję. – Kiedy się poznaliśmy we wrześniu, nie powiedziałam Wam o sobie
wszystkiego. I proszę was bardzo, nie bądźcie na mnie za to źli. Postawcie się
na moim miejscu,a dopiero potem powiedzcie,okay?
- OK.- przytakuje Anna, a jej mina pozostaje nieodgadniona.
- Więc od 12 roku życia choruję na niedoczynność tarczycy. –
mówię i przez moment patrzę na twarze przyjaciół. Są zaskoczeni.- Biorę różne
leki, które mi pomagają z tym walczyć. To nie jest zbyt groźna choroba, ale
skutki leczenia jej tak. Nadchodzi Boże Narodzenie, więc chcę Wam wszystko
wyjaśnić i nie mieć przed Wami żadnych tajemnic. Te wszystkie zmiany w moim
wyglądzie, czy charakterze to skutki uboczne leków, więc przepraszam Was za co
piątkowe humorki. Ale mówię Wam też to dlatego, że właśnie nadszedł najbardziej
ryzykowny moment w leczeniu mojej choroby. Chcę żebyście byli świadomi, że 3
stycznia będę miała operację usuwania guzków z tarczycy. To dość prosty zabieg,
ale jego konsekwencje są naprawdę groźne.
- Możesz umrzeć? – wtrąca Tristan.
- Tak. – odpowiadam cicho, a w ich oczach coś gaśnie. Nie ma
już wesołych iskierek.A ja nie mam na tyle odwagi, aby spojrzeć na Brada siedzącego
obok. Chłopak jest cichy i słychać tylko jego oddech.
- Muszę wyjść na chwilę, przepraszam. – mówi Bradley i
zakłada na siebie kurtkę. Patrzę na niego z tęsknotą i już wiem.
Od teraz nic nie będzie takie same.
- Dlaczego zgodziłaś się na taką operację? – pyta z wyrzutem
Anna. – Skoro ta choroba nie jest złośliwa to po co ryzykujesz życie?
- Jestem nieletnia, więc to rodzice wyrazili ostatecznie
zgodę. – wyjaśniam spokojnie. – Przepraszam Was, że nie powiedziałam tego
wcześniej, ale nie mogłam. Czułam, że zmienilibyście swój stosunek do mnie.
Wiem, jak jest z Bradem.
- On wiedział? – pyta zaskoczony Tristan.
-Tak, ale tylko o chorobie. O operacji dowiedziałam się w
sobotę, nie rozmawialiśmy o tym w tym tygodniu.
-Och. – wymyka się z ust blondyna.
- Dobrze, Nino. Rozumiem Cię i naprawdę cieszę się,że
powiedziałaś nam o tym. Będziemy trzymali za ciebie kciuki. Wierzę,że operacja
się uda. – mówi Anna i podchodzi do mnie, przytulając się.
- Kocham was tak bardzo. – odpowiadam. – I naprawdę muszę być
dobrej myśli, nie pozwólcie mi zwątpić w umiejętności lekarzy, błagam was.
Potrzebuję waszego wsparcia w tej chwili bardziej, niż czegokolwiek innego.
- Wiesz, że możesz na nas liczyć o każdej porze dnia i nocy.
– odzywa się Tristan. – Ale teraz powinnaś pójść i porozmawiać z Bradem.
Kiwam głową na zgodę i zakładam płaszcz. Owijam niezdarnie
szalikiem swoją szyję i wychodzę na zewnątrz. Wiatr mocno wieje, sprawiając, że
szybko się zapinam. Rozglądam się dookoła, aby zobaczyć gdzieś Brada, lecz
nigdzie go nie ma. Dopiero po chwili widzę, jak siedzi na jakimś murku po
drugiej stronie ulicy, chowając twarz w dłoniach.
Biegnę w stronę przejścia dla pieszych i na zielonym świetle
przechodzę na drugą stronę. Na początku biegnę, lecz gdy zbliżam się do chłopaka,
moje kroki robią się co raz wolniejsze. W końcu przysiadam się do niego i
delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu.
- Brad…- zaczynam cicho, ale on nie reaguje. – B - rad,
odezwij się, błagam.
- Co mam ci powiedzieć? – burczy pod nosem.
- Cokolwiek, błagam. – proszę go, a w moim oczach pojawiają
się łzy. Nienawidzę tego, gdy ktoś mnie ignoruje w taki sposób.
- Nina, jestem zawiedziony. Naprawdę bardzo zawiedziony.
Obiecałaś mi tamtego dnia,że będziesz ze mną szczera. Dlaczego nie powiedziałaś
mi wcześniej o operacji?
- Kiedy miałam Ci powiedzieć? Jak śpiewałeś, a może jak
jeździliśmy na łyżwach?!
- Miałaś do tego tyle okazji.
- No tak, to moja wina. Zawsze to ja robię coś źle. –
zdenerwowanie bierze nade mną górę, więc wstaje i prawie wydzieram się na chłopaka. – Ugh, nie kłóćmy się o takie rzeczy, nie w
tej chwili.
- Nino, boję się o ciebie, cholernie się o ciebie boję. –
mówi chowając ponownie twarz w dłoniach. – Jeśli ty umrzesz i ja ciebie stracę
to co wtedy? – pyta, podnosząc się z murku. Staje naprzeciw mnie. Swoimi dłońmi
dotyka moich ramion i wzrokiem przepełnionym strachem i smutkiem spogląda w
moje oczy. – Nie mogę Cię stracić, rozumiesz?
- Nie stracisz. – odpowiadam.
- Obiecaj to.
- Obiecuję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten rozdział to jakaś M A S A K R A. Przepraszam :<
Po prostu ostatnio nie mam ochoty na pisanie, nie czuję się zbyt dobrze i mam wrażenie,że zepsuję końcówkę tego fanfiction eh..
+ jeśli ktokolwiek czyta tą notkę autorką to chcę Wam powiedzieć,że niektórzy pisząc w komentarzach, że rodzice Niny coś ukrywają przed nią, mają rację! :]
Pozdrawiam, Wiki x
20 kom - piszę nexta