JEŚLI TO CZYTASZ, SKOMENTUJ!
TO OSTATNI ROZDZIAŁ TEGO FF, BŁAGAM XX
+ PROSZĘ WŁĄCZ TĄ PIOSENKĘ TOM ODELL - HEAL [KLIK]
Kiedy nadchodzi dzień wyjazdu do Londynu, czuję ucisk w brzuchu. Głowa boli mnie tak bardzo, że mam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Nerwy kumulują się we mnie, wywracając wszystko do góry nogami. Chodzę zdenerwowana w kółko, nie mając pojęcia dlaczego. Moje ręce się trzęsą i wystukują nerwowy rytm na kolanach. W końcu siadam na jednym z krzeseł w poczekalni i razem z rodzicami czekam na przydzielenie mnie do odpowiedniej sali szpitalnej.
Młoda pielęgniarka z grubym blond warkoczem na ramieniu podchodzi do nas i posyła dobrze wyćwiczony uśmiech. Zaprasza nas na główny korytarz onkologicznego oddziału dziecięcego, po czym prowadzi do pomieszczenia na końcu długiego korytarza, który ozdobiony jest co pół metra malunkami chorych dzieci.
Po niecałej minutce marszu śladem pielęgniarki, wchodzę do Sali, która niczym nie przypomina kliniki. Jak tata trafnie zauważa jest to specjalne pomieszczenie, które można wynająć aby mieć więcej prywatności i czuć się, jak w domu. Podoba mi się ta inicjatywa, dlatego cieszę się i dziękuję za wybór tego pokoju.
Jest tu wygodne łóżko, daleko odbiegające od niskich standardów klinicznych. Jest naprawdę duże i kiedy siadam na nim, czuję jakbym była we własnym pokoju. Materac jest tak miękki,że zatapiam się w nim. Z tyłu, przy zagłówku, leżą trzy poduszki. Jedna wielka i dwie mniejsze po boku. Opieram się o nie i przymykam na moment oczy.
Stres ulatuje ze mnie i czuję się w końcu odprężona. Dopiero cichy pomruk mamy wybudza mnie z tego dziwnego transu i stawia na nogi. Zabieram swoją walizkę i wkładam ubrania do drewnianej szafy po prawej stronie od drzwi. W tym samym czasie tata gdzieś znika. Najprawdopodobniej rozmawia z dyżurującym lekarzem czy coś. Nie martwię się tym zbytnio, więc szybko zapominam o problemie. Natomiast mama pomaga mi w rozpakowaniu się.Nie rozmawiamy w ogóle, za co jej mentalnie dziękuję. Nie potrzebuję w tej chwili niczego oprócz świętego spokoju i chwili prywatności,dlatego gdy kończymy wszystko, proszę mamę, aby zostawiła mnie na chwilę samą.
Operacja,która jutro mnie czeka, kosztuje mnie wiele sił.Wiem też,że zostawiła uszczerbek na moim zdrowiu psychicznym, ponieważ już odczuwam skutki. Jestem wykończona, przestraszona i zdezorientowana. Ciągle czuję ucisk w brzuchu i te dziwne uczucie, którego nie potrafię opisać. Czy to stres, a może zdenerwowanie? Naprawdę nie mam pojęcia.
Jeszcze tego samego dnia przechodzę ostatnie badania przed zabiegiem. Pielęgniarki badają mi krew, pani psycholog robi wywiad, pytając o mój stan psychiczny, a doktor prowadzący moją chorobę po prostu zagląda co jakiś czas to sali i pyta co u mnie lub czy wszystko w porządku.
Jestem stabilna do póki nie przychodzi wieczór, a rodzice odjeżdżają. Kiedy jestem sama w swoim małym szpitalnym azylu, a poza mną nie ma nikogo więcej, dwie pojedyncze łezki wypływają z moich oczu, a tuż za nimi szereg kolejnych. W pewnym momencie już nie obchodzi mnie, czy ktoś usłyszy, jak płaczę. Robię to głośno, wypłakując wszystkie słabości, żale i ból, który pojawił się znikąd.
Kolejna fala rozpaczy przychodzi chwilę po trzeciej w nocy. Nie śpię w ogóle, dlatego ból głowy nasila się z minuty na minutę, a ja nie mając siły prosić kogoś o pomoc, męczę się. W końcu nadchodzi kolejna godzina, więc zmuszając się ostatkiem sił, zasypiam i śnię o tym, jak szczęśliwa wychodzę z kliniki.
* * *
Nie wiem za bardzo co wpłynęło na mój dobry humor, ale kiedy się budzę, jestem wyspana i wypoczęta. Ponadto już nie czuję w brzuchu ucisku. Dziś wszystko mi jedno. Przede mną jedne z najważniejszych momentów życia, dlatego niech się dzieje co chce. Jestem gotowa na wszystko.
Ale czy napewno? - zadaje mi to pytanie moja podświadomość.
Nie wiem, czy można być tak pewnym siebie. Nigdy nie jesteśmy przygotowani na wszystko. W głębi duszy wiem, że nie jestem przygotowana na śmierć. Czuję, że to jeszcze nie mój czas aby odejść. Gdybym to zrobiła, zabiłabym rodziców i Brada. Zostawiłabym w ich sercach żelazne piętno, z którym ciężko byłoby im żyć. A jednak... nigdy nic nie wiadomo. Życie potrafi być zaskakujące, dlatego modlę się o to, aby nie zaskoczyło mnie za bardzo.
* * *
Odkąd przyszedł, jest bardzo cichy. W pomieszczeniu oprócz mnie i jego nie ma nikogo. Rodzice dali nam chwilę prywatności, abyśmy mogli sobie porozmawiać. Jednak to tej pory żadne z nas nie ma na tyle odwagi, aby cokolwiek powiedzieć.
- Brad - zaczynam cicho, czując suchość w gardle, dlatego biorę łyk wody i mówię ponownie - przepraszam.
- Za co? - pyta lekko zdezorientowany moimi nagłymi przeprosinami.
- Za to, że się we mnie zakochałeś. Za to, że jesteśmy w związku. Za to, że w ogóle się znamy.
- Słucham? - chłopak upewnia się, czy aby na pewno się nie przesłyszał.
Niestety nie.
- Przepraszam cię, gdyby nie to, nie musiał byś przechodzić tych katuszy. Byłbyś sobie zwyczajnym osiemnastolatkiem cieszącym się życiem, a tak? Siedzisz przy chorej dziewczynie w klinice na oddziale onkologicznym.
- Nina, nawet nie waż się tak myśleć. Nie możesz tak mówić! Kocham cię i każde chwile z tobą spędzone to coś pięknego.To coś... najlepszego, co spotkało mnie w życiu, wiesz? Dzięki tobie zmieniłem się, nauczyłem się tak wiele, poznałem smak miłości, a ty mówisz do mnie takie coś? Nie wierzę, Nina.
- Po prostu przepraszam. - mówię, a w moich oczach powstają łzy.
- Nina, nie przepraszaj. Kocham cię i zawsze będę pamiętaj, bez względu na wszystko, zawsze będę!
* * *
Miejsce, w którym zostanie przeprowadzony zabieg jest dużym, zielonym pomieszczeniem. Sterylnie uprzątane miejsce pracy dla lekarza i jego pomocników oświetlone jest ogromną lampą, tuż nad łóżkiem zabiegowym. Po prawej stronie od drzwi wiszą trzy zlewy. Po drugiej stronie stoją szafki, w których najprawdopodobniej są jakieś medyczne narzędzia. Natomiast obok łóżka, na którym za chwilę będę leżała, stoją dziwne aparatury.
Kiedy już leżę na niewygodnym łóżku, w sali pojawiają się lekarze. Na początku wszyscy witają się i omawiają cały przebieg operacji. Następnie anestezjolog podchodzi do mnie i podgina moją szpitalną koszulę. Pielęgniarka podaje dużą strzykawkę, którą lekarz wstrzykuje mi znieczulenie. Przez dłuższą chwilę nie czuję żadnych zmian, więc mogę obserwować co się dzieje. Starsza pani zakłada mi na głowę maskę tlenową, która ułatwi mi oddychanie. Gdy narkoza zaczyna działać, czuję dziwne otępienie. Nie mogę ruszać żadną częścią ciała. Po woli tracę przytomność, zasypiając w głęboki sen.
Już nie wiem co się dzieje na sali. Nie mam pojęcia co robią lekarze. Nie czuję nic...
* * *
(Bradley)
Kiedy zostaję sam z rodzicami Niny, czuję się lekko niezręcznie. Jej mama kładzie głowę na ramię męża, a z jej oczu płyną łzy. Kobieta po cichu odmawia modlitwę, prosząc Boga o szczęście, a ja siedzę na przeciw nich i tępo patrzę się w ścianę. Widząc jak rodzice to przeżywają, czuję się jakbym tu nie pasował, a przecież kocham ją równie mocno co oni. Mimo to odnoszę wrażenie, że jestem tu nie chciany, więc postanawiam przejść się po szpitalu. Muszę na chwilę odwrócić swoje myśli od sali operacyjnej, jednak to zbyt ciężkie.
Dlatego idąc wzdłuż długiego korytarza, nie czuję poprawy. Moja głowa dalej zapełniona jest tysiącami myśli o Ninie. O tym jak się teraz czuje, co musi przeżywać. Gdyby tylko wiedziała co czuję ja.
Jestem rozdarty pomiędzy skrajnościami. Zachowuję się naprawdę dziwnie, dlatego mijający mnie ludzie, dziwnie patrzą. Nie zwracam na nich uwagi i przemierzam korytarz ze spuszczoną głową, w której toczy się walka. Część mnie ma ochotę płakać z rozpaczy, zadając głupie pytanie, dlaczego to właśnie Ninę spotkała ta choroba. Druga część pragnie krzyczeć, bić, rozbijać.Wszystko przez złość jaką czuję w środku.
Siadam na przypadkowym krześle i chowam twarz w dłoniach. Czuję się na tyle słaby,że nie wytrzymuje. Tak długo zatrzymywane krople krwi, spływają po moich policzkach, ujawniając się światu.
Płaczę bo muszę się oczyścić ze wszystkich tłumiących się we mnie uczuć. Płaczę bo słabość wygrała ze mną bitwę. Płaczę bo boli mnie serce.
Niepewność i ciągły doprowadzają mnie do szału, przez co nie zachowuję się tak jak powinienem. Chodzę po korytarzu, szurając ciężkimi butami, przez co denerwuję dyżurującą pielęgniarkę. Potem siadam blisko rodziców Niny i zamykam się w sobie, tworząc kłębek nerwów. Obgryzam paznokcie, stukam palcami dziwny rytm, rozglądam się co chwilę na boki, licząc, że z sali wyjdzie lekarz i powie, że z Niną wszystko dobrze.
Nic takiego się nie dzieje...
Dopiero około godziny 20, po ośmiu godzinach czekania, z sali wychodzi spocony doktor w zielonym fartuchu, przeznaczonym do operacji. Podchodzi do rodziców Niny, po czym posyła im blady uśmiech.Wstaję i także do nich podchodzę, myślę, że mam prawo usłyszeć pierwsze wieści, niezależnie czy są dobre czy złe.
- Mimo wielu trudów i nieprzewidzianych reakcji Niny, operacja się udała.- mówi lekarz.
Kiedy tylko słyszę słowa,że operacja się udała, czuję ogromną ulgę. Ogromny kamień ciążący na mym sercu spada w dół, a ja zwyczajnie jestem szczęśliwy. Słone łzy ponownie wydostają się z kącików moich oczu, więc już ich nie kryję. Siadam na krześle i płaczę.
Płaczę bo jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi. Płaczę bo moja miłość przeżyła. Płaczę bo moje kochanie jest zdrowe. Płaczę bo teraz wszystko się zmieni.
Nina zacznie nowe życie, a ja dołożę wszelkich starań, aby było lepsze od poprzedniego.
Spoglądam na rodziców dziewczyny i kiedy widzę jak obydwoje płaczą,dlatego podchodzę do nich. Zwyczajnie obejmuję oboje, przesyłając im swoją energię i szczęście. Odwzajemniają to, więc przez następne kilka minut tkwimy w ciepłym uścisku, czując ogromną ulgę i radość.
* * *
(Nina)
Operacja się udała, a ja leżąc na miękkim łóżku szpitalnym wiem, że jestem ogromną szczęściarą. Fala szczęścia, radości oraz ulgi przychodzą szybko. Gdy tylko odzyskuję pełną świadomość,otwieram oczy.
Widzę zapłakane twarze rodziców,wtulających się w siebie obok okna. Natomiast obok mojego łóżka siedzi Brad, lekko przysypiając ze zmęczenia. Gdy tylko zauważa, że moje powieki drgają, podrywa się z krzesła i staje blisko, łapiąc moją dłoń w swoją.
Niestety nie jestem w stanie jej poczuć, ponieważ moje ciało nadal jest zdrętwiałe i poddane znieczuleniu. Dlatego przywołuję w pamięci to wyjątkowe uczucie, kiedy to Brad obdarzał mnie swoim dotykiem. Wyobrażam sobie to, ciesząc się w duchu tak samo jak stojący przede mną chłopak.
Widzę, jak bardzo cierpiał, podczas gdy ja, nie czująca bólu, leżałam na stole operacyjnym. Ten widok łamie mi serce, dlatego zbieram w sobie wszystkie siły i przezwyciężając narkozę, ściskam lekko jego dłoń. Prawie niezauważalnie, ale szerszy uśmiech na jego buzi, jest idealny potwierdzeniem tego, że poczuł.
Składa delikatne muśnięcia swoimi różowymi ustami, na mojej suchej dłoni. Nie czuję tego prawie w ogóle, ale mimo wszystko doceniam. Doceniam ten gest, jak wszystkie inne małe rzeczy, które do mnie posyła.
Każdy gest ze strony Brada skierowany do mnie jest dla mnie niczym świętość. Każdy pocałunek jest jak ukojenie. Każdy uśmiech posłany w moją stronę jest jak lekarstwo na gorszy humor. Każda chwila spędzona z Bradem jest najlepszą chwilą.
- Obiecałaś, że mnie nie zostawisz. - mówi między łzami Brad.
- Obiecałam, dlatego jestem tu teraz z Tobą. - szepcę, ponieważ nie jestem w stanie mówić głośniej. - Pamiętaj, Nina Turner zawsze dotyrzumuje słowa.
- Nina, tak bardzo cię kocham. - odpowiada cicho Brad, a rodzice stojący za nim patrzą na nas przez łzy z małymi uśmiechami na twarzach.
Od tej chwili wszystko jest inne. Zaczynam nowe życie z kochającymi mnie nad życie rodzicami oraz najlepszych chłopakiem na ziemi. Teraz w moim świecie nie ma miejsca na choroby, kompleksy czy ciężkie lekarstwa. Wygrałam ciężką walkę z chorobą, nic gorszego od śmierci mnie nie czeka.
Jestem teraz naprawdę szczęśliwa i pragnę taka pozostać jak najdłużej.
K O N I E C
po wielu groźbach, ze jeśli uśmiercę Ninę to znajdziecie mnie i zabijecie, albo że się załamiecie [ czego nie chcę ofc ] postanowiłam napisać szczęśliwe zakonczenie, choć osoby, które mnie bliżej znają, dobrze wiedzą, że koniec miał być zupełnie inny :p
no ale jesteśmy tu, jest dzień 26.03.2015 r. dzień w którym nasza przygoda dobiega końca.
chcę z tego miejsca bardzo Wam podziękować.
za co?
za wszystko.
osobom, które szczególnie wspierały mnie, dziękuję za komentarze. wiem,że czasami musiałam was przycisnąć, abyście zostawili po sobie ślad, ale mam nadzieje, że zostanie mi to wybaczone. wasze komentarze stanowią dla mnie ogromną motywację.
osobom, które dawały mi kopa w tyłek, kiedy leniuchowałam .
osobom, które wspierały mnie w chwilach, kiedy chciałam sie poddać
osobom, które rzucały mi pomysły
osobom, które dzielnie ze mną były od października do marca
osobom, które głosowały na wattpadzie
osobom, które obserwowały mojego bloga na blogerze
osobom, które dodawały moją historię do bibliotek i list czytelniczych
osobom, które to czytały
ZWYCZAJNIE DZIĘKUJĘ WAM ZA WSPANIAŁE MIESIĄCE!
mam też nadzieję,że nie zawiodłam Was tym ostatnim rozdziałem i jesteście zadowolone z tej historii.
do zobaczenia może kiedyś!
niebawem moze znowu spotkamy się na fangirlowskiej drodze.
jedno jest pewne!
nie kończę pisania :]
dziękuję za wszystko, wasza Wiktoria